Zgodnie ze świecką tradycją dzielę się z wami spostrzeżeniami z większych i mniejszych wyjazdów. Tym razem mamy do czynienia z tym większym, ale forma wpisu będzie wyjątkowo świeża, nowatorska i rzadko spotykana.
Tajlandia to jeden z najpopularniejszych „dalekich” kierunków podróży Polek i Polaków. Jeździmy tam bo ma być egzotycznie, słonecznie i tanio. Dodatkowo mają być też słonie, ale to przecież oczywiste. Jeśli spodziewacie się, że dobre jedzenie ktoś da wam za darmo musicie jednak mocno zrewidować światopogląd. Tajlandia z pewnością należy do krajów tanich ale na pewno nie biednych. Za jakość trzeba więc płacić, w niektórych przypadkach nawet więcej niż nad Wisłą (o ile na ten przykład lubicie spożywać alkohol).
Często najtrudniejszym zadaniem w tajskich miastach będzie znalezienie w miarę cywilizowanych warunków i dogadanie się z ulicznymi sprzedawcami. Jeśli jednak uda wam się już usiąść na tym krawężniku w chinatown i skonsumować tradycyjne curry z jaśminowym ryżem cały trud z pewnością uznacie za wynagrodzony.
Niżej 10 tricków, które sam opracowałem. Kolejność zupełnie przypadkowa.
1. Gorsze warunki to tańsze jedzenie. Niby nic w tym odkrywczego ale w Tajlandii gorsze warunki wcale nie oznaczają, że i jedzenie będzie gorsze. Wręcz przeciwnie, najlepsze dania kuchni tajskiej znajdziecie na ulicznych straganach, gdzie często będziecie zmuszeni dogadywać się przy pomocy języka migowego. O tyle to wygodne, że ani wy go nie znacie, ani nie znają go tubylcy, szanse porozumienia są więc równe. Solidna porcja sałatki z papai na ulicznym straganie powinna kosztować około 4-5 zł (tj. ok. 40 bhatów). Identyczną porcję w przeciętnej restauracji zjecie za 120 bhatów, a w tych bardziej ekskluzywnych policzą sobie nawet ponad 200 bhatów. Z drugiej strony – to wciąż niewiele ponad 20 złotych. Curry z kapusty i kurzych łapek dostaniecie za 30 bhatów.
2. Śniadanie to kolacja, a kolacja to śniadanie. Najogólniej rzecz biorąc Tajowie jedzą na śniadanie dokładnie to samo co na obiad i kolację. Rano zdarza im się też jeść to, co zwykli jadać Europejczycy: jajka, tosty, dżem. Próbując znaleźć lokalne specjalności śniadaniowe możecie tylko stracić czas, który lepiej spożytkować na chlipanie i siorbanie zupy z wołowiną, krewetkami i makaronem. Pierwszy raz bywa onieśmielający, kolejne spotkanie z rosołkiem na śniadanie jest już znacznie przyjemniejsze.
3. Zapomnijcie o kolejności posiłków. Nawet w najdroższych restauracjach kolejne dania otrzymywaliśmy w losowej kolejności. W Tajlandii wszystko je się równocześnie, a obsługa często nie przywiązuje specjalnej wagi do równoczesnego przynoszenia dań wszystkim biesiadnikom. Proponuję wybrać kilka pozycji z menu, dużą michę ryżu, z której czerpać będą wszyscy przy stole i testować kolejne potrawy. Dotyczy to również zup, które niektórzy Tajowie podjadają głównie wtedy, kiedy chce im się pić.
4. Zapraszamy na robaka. Stopień komercjalizacji głównych ośrodków turystycznych Tajlandii osiągnął poziom, do którego europejskim kurortom trudno będzie się zbliżyć. Khao San Road ma tyle wspólnego z backpackersami ile Krupówki z niedźwiedziami – ktoś, kiedyś widział, a dziś zostali już tylko przebierańcy. Właśnie w takich miejscach natkniecie się na smażone robaki. Pewnie ich spróbujecie, no bo okazja taka trafia się rzadko. O ile koniki polne jeszcze warto pochrupać, o tyle larwy nie porywają, a skorpiona ciężko dojeść. Ten paskudny stwór jest raczej kwaśny w okolicach tułowia, a zupełnie bez smaku w miarę zbliżania się do szczypiec.
5. Duriana jedzcie na świeżym powietrzu. Jeśli już podjęliście niezrozumiałą i nielogiczną decyzję o zjedzeniu świeżego duriana musicie poznać kilka zasad. Po pierwsze kary za wniesienie tego owocu do pokoju hotelowego mogą wynosić około 2000 bhatów więc lepiej tej przyjemności unikać. Po drugie warto mieć opracowaną drogę ewakuacji, albo chociaż pomysł na szybką utylizację resztek duriana. Zapach może zniechęcić do dalszej konsumpcji, a smak wcale tego wrażenia nie poprawia. Durian to nie francuski ser pleśniowy więc radzę przemyśleć sprawę jeszcze raz.
6. Food Courty w Bangkoku nie gryzą. Zabrzmi to dziwnie ale bardzo dobrą metodą na zapoznanie się z autentyczną kuchnią tajską są lokale gastronomiczne w centrach handlowych. Działają na sprytnej zasadzie: kupujecie kartę magnetyczną, która zostaje zasilona odpowiednią sumą pieniędzy (sami decydujecie jakiej wysokości). Następnie chodzicie od stoiska do stoiska i wybieracie dania, a karta jest przykładana do czytnika, który odejmuje z niej środki. Następnie oddajecie kartę, a jeśli coś jeszcze na niej zostało to wydadzą Wam resztę. Food Courty to ucywilizowana wersja ulicznych straganów wyposażona w sprawną klimatyzację. Zjecie wśród tłumu tubylców, którzy już dawno zorientowali się, że stragany warto zostawić gościom zza granicy. Ceny są raczej przystępne. Słuszna porcja zupy Tom Yum Kung z rybą i krewetkami kosztowała około 115 bhatów.
7. Alkohol podwaja cenę. To niestety smutna prawda: za piwo przyjdzie wam słono zapłacić. W restauracji butelka Changa kosztuje średnio 90 bhatów. Często to więcej niż miska curry i porcja ryżu. Najlepiej korzystać z lokalnych odmian rumu i whisky (ale nie tych na bazie piwa ryżowego!) w pokoju hotelowym. W niektórych barach możecie też zamówić większą butelkę wysokoprocentowego trunku, który zostanie podpisany i zabezpieczony w zamykanej skrzynce. Zaczeka tam na was do kolejnych odwiedzin.Alkohol do posiłku możecie też sobie zupełnie podarować i przejść do punktu 8.
8. Może sok? Może shake? Może mleko kokosowe? Jeśli jakimś sposobem znaleźliście się w Tajlandii to pewnie zauważyliście, że to kraj egzotyczny, w którym ciężko uciec od świeżych owoców. Dobrze z tego faktu skorzystać, bo marakuje, rambutany, a nawet mango będą smakowały nieco inaczej niż te owoce, które znajdziecie na półce w Tesco czy innym Auchanie. Mleko kokosowe dostaniecie zresztą w świeżym, młodym kokosie co dodatkowo umila spożycie i czyni je znacznie bardziej efekciarskim.
9. „Normal spicy” or „less spicy”?. Pielgrzymki turystów zrobiły swoje i zamówienie potrawy w wersji „little spicy”, „less spicy”, „not very spicy” skutkuje daniem zupełnie pozbawionym ostrości. Z dwojga złego wolę, kiedy z uszu mi paruje, a kilka razy do tak przykrego incydentu doszło. Szczególnie zdradliwa bywa wspomniana już sałatka z papai. Miejcie się na baczności i niech moc będzie z wami.
10. Dajcie spokój z tym Pad Thai’em. W Tajlandii naprawdę można zjeść nieco więcej niż kurczak z orzeszkami, a kilka kolejnych przykładów znajdziecie poniżej: