Baskijska rocznica w Euskadi

Bez kobiety żyć się nie da, a z kobietą żyć nie sposób. Tak zwykł mawiać jeden z moich profesorów. Spieszę więc donieść, że oficjalnie wytrzymałem z A. już ponad 365 dni*. Z tej okazji postanowiliśmy spędzić weekend nietuzinkowo. Był wyjazd do SPA i była kolacja w niezwykle ostatnio popularnej, baskijskiej knajpce Euskadi.

O weekendzie w SPA pisał nie będę, bo czytać mogą mnie w końcu również niepełnoletni. Przejdźmy więc od razu do owej kuchni baskijskiej, która z powodzeniem serwowana jest (ponoć) przy Brodzińskiego.

Przyznam od razu, że o Baskach wiem niewiele. Jeśli odliczymy tematy futbolowe i terrorystyczne pozostanie prawie nic. Równie wstydliwy jest mój brak wiedzy i znajomości tamtejszej kuchni, którą oceniać mogę w zasadzie wyłącznie przez pryzmat specjałów hiszpańskich i francuskich, które też nie są moją mocną stroną. Z powyższych powodów nie będzie żadnego wymądrzania, ot napiszę jak było i napiszę czy nam się podobało.

WYSTRÓJ

Ponieważ Euskadi jest lokalem mikroskopijnym nasamprzód należało dokonać rezerwacji. Z tym wyzwaniem bezbłędnie poradziła sobie A., dzięki czemu mogliśmy cieszyć się niewielkim, dwuosobowym stolikiem tuż obok wejścia. Poza nami w restauracji było jeszcze tylko kilkanaście osób, co wystarczyło aby pomieszczenie pękało w szwach. Kuchnię baskijską serwują w Krakowie w przestrzeni malusieńkiej, na której mieści się dosłownie sześć, siedem stolików. Wystrój wnętrza ani nie porywa, ani nie przeszkadza, przez co uwaga gościa może się kierować wyłącznie na to co w menu, kieliszku i na talerzu.

MENU

A menu ciekawe jest wyjątkowo. W Euskadi serwują bowiem baskijską wersję tapasów, podzielonych na kilka rodzajów. Kartę otwierają Pintxos, czyli porcje na jeden kęs. Wybraliśmy z nich dwie propozycje (uwaga, będą długie rozwinięcia w nawiasach): Croquetas de Jamon (krokiety z szynką) i Brandada con Sepia (papryczka piquillo faszerowana musem z dorsza i sosem z sepii). Następnie są zimne talerze, gdzie znajdziecie wybór iberyjskich serów i wędlin. Tym razem postanowiliśmy sobie podarować. Dalej będą dwa rodzaje klasycznych tortilli, które również do nas nie przemówiły.

Z menu ryb i owoców morza wybraliśmy Pulpo (ośmiornica z pieczonymi ziemniakami) i Cangrejo (krab miękkoskorupki z białym sosem bisque). Kolejna część menu to mięsa, gdzie z marszu wybór padł na gryzonia w postaci Hudago de Conejo (wątróbka królicza w śmietanie na brioszce). Na koniec czas na warzywa, czyli Remolachas con Queso Azul (sałatka z buraków z serem pleśniowym i orzechami) oraz Pimientos de Gernika (smażone słodkie papryczki), których… niestety tego dnia zabrakło. Zamiast nich zdecydowaliśmy się więc na specjał dnia, czyli smażone chorizo (skoro nie mają warzyw…).

Zamówienie uzupełniła duża butelka wody i dwa kieliszki hiszpańskiego wina, którego nazwy niestety nie zapamiętałem.

ZAMÓWIENIE

Pomimo faktu, że lokal jest niewielki, obsługa nie może narzekać na brak pracy. Porcje są raczej degustacyjne, więc każdy z gości zamawia po trzy – cztery dania. Tego dnia sala była w rękach dwóch kelnerek, które dwoiły się i troiły, a jednak czasem dało się odczuć, że przydałyby się jakieś posiłki. Donoszenie, dolewanie, sprzątanie, zapisywanie, rozliczanie – no za dużo tych czasowników na cztery tylko ręce.

Wspomniane zamieszanie odbiło się na nas w niewielkim stopniu. Może chwilę za długo czekaliśmy na wodę. Może na stoliku brakowało przez moment noża czy widelca. Współczucie wygrało jednak ze zniecierpliwieniem, które dodatkowo szybko zgasiły prędko pojawiające się na stole potrawy.

euskadi papryka euskadi krokiety

Na pierwszy ogień poszły krokiety i faszerowana papryczka piquillo. Pierwsze danie mi smakowało, choć A. narzekała, że ponoć kiedyś gdzieś w Madrycie jadła lepsze i większe. Porcje rzeczywiście nie przytłaczają rozmiarami, a wręcz nieco niepokoją. Tanio nie jest, a głupio wyjść głodnym. Szczególnie mizernie wyglądała papryczka, która – choć fantazyjnie przyozdobiona kleksem z sepii – była tylko jedna. Smak zresztą też nie rozłożył nas na łopatki. Przede wszystkim danie było jednowymiarowe. Zabrakło w nim dodatkowego, chrupiącego elementu, który jakoś urozmaiciłby rozmiękłe warzywo z mocno kremowym nadzieniem.

Następnie przyszła pora na sałatkę z buraków. I tu bardzo miłe zaskoczenie, bo nie spodziewaliśmy się wiele po tym daniu. Perfekcyjne wykonanie zrobiło jednak swoje. Szczególnie uszami trzęsła A., która za takimi warzywnymi kombinacjami przepada. Nie wiem czy bardziej winny jest w tym wypadku smak czy brak dietetycznych wyrzutów sumienia…

euskadi salatka

Głównym punktem programu miały być owoce morza. Ośmiornicę podał nam kucharz, który w porę ruszył z pomocą dziewczynom z obsługi. Danie prezentowałoby się pięknie, gdyby nie dosyć mizernie wyglądające plastry ziemniaków. Takie talarki wyglądają wspaniale, kiedy jest ich pięciokrotnie więcej, a obok serwuje się jajko sadzone z płynnym żółtkiem. Doskonała ośmiornica brutalnie wskazała kartoflom ich miejsce w szeregu. Morskie stworzenie zaserwowano w bardzo prosty sposób, uzupełniając doskonałe mięso garścią kaparów.

euskadi osmiornica

Z krabem historia była zupełnie inna. Wyglądał doskonale, a smakował przyzwoicie. A. tym razem trochę pomarudziła, bo to jej trzecie lub czwarte podejście do kraba i wciąż biedny skorupiak nie może utrafić w gust. Moim zdaniem wynika to z faktu, że krab nie jest kurczakiem i to stawia go na z góry straconej pozycji.

euskadi krab

Na koniec przyszedł czas na mięsa. Wątróbka z królika na brioszce była wspaniała. Gdybym tego dnia miał wybrać jedno danie, którego chciałbym więcej, to z pewnością wybór padłby właśnie na to. Doskonała mieszanka smaków słodkich i słonych nie pozwoliła mi oderwać się od talerza. Szczęśliwie A. nie jada podrobów więc ta porcja w całości należała do mnie. Chorizo również plasowało się w czołówce najlepszych dań dnia. Pomimo sporej dawki tłuszczu czuć było, że to kiełbasa wysokiej jakości. Chrupiąca, przysmażona skorupka i kawałki papryk dopełniły całości.

euskadi watrobka

I to by było na tyle. End, fin, final. Euskadi z pewnością należy do miejsc ciekawych, wybijających się na kulinarnej mapie Stołecznego Królewskiego. Ciężko znaleźć w mieście lokal serwujący podobne dania w zbliżonej formie i o podobnej jakości. Z drugiej strony martwi lekka nonszalancja, która wpływa na poziom i ogólne wrażenie. Obsługi powinno być więcej, niektóre dania powinny smakować lepiej, inne wyglądać dostojniej, a jeszcze innych winno być zdecydowanie więcej. Mówimy w końcu o restauracji, w której zostawiliśmy blisko 150 zł, a opuszczaliśmy ją krokiem bardziej tanecznym niż posuwistym.

Pojedyncze dania kosztują średnio 20 zł i rzeczywiście warto ich zamówić przynajmniej 4 na osobę aby względnie się najeść. Niegdyś pisałem wam o podobnej formule w londyńskim St. John Bread and Wine. Tam porcje były jednak zdecydowanie większe, a całości dopełniało znakomite, domowe pieczywo. Euskadi sprawdzić oczywiście warto, a czy wracać? Zdecydujecie już sami.

Euskadi, Brodzińskiego 4

PLUSY:

  • Oryginalne, niespotykane menu
  • Znakomite dania mięsne
  • Zaskakujące dania warzywne

MINUSY:

  • Nierówny poziom dań
  • Stosunek wielkość versus cena

*  albo A. ze mną w zależności od punktu widzenia