O izraelskiej restauracji Hamsa pisałem wam całkiem niedawno. Recenzja była wręcz entuzjastyczna, bo znalazłem w niej trochę śródziemnomorskiego słońca i południowego lenistwa. Wróciliśmy na Szeroką kilkanaście dni temu na mocno promowany weekendowy brunch.
Drażni mnie określenie brunch. Rozumiem, że to nie to samo co śniadanie (bo podawany znacznie dłużej i bardziej obfity) i rozumiem, że to nie to samo co lunch (bo powinien być jednak pierwszym posiłkiem dnia, a i serwowany jest od wczesnych godzin porannych). Z drugiej strony już lunch w polskiej kulturze trochę obcy i na dobre nie zdążył się zadomowić, a goni go neokulinarny kolega. A może byśmy tak wrócili do niekorporacyjnej tradycji drugiego śniadania i podwieczorka?
W Hamsie weekendowy brunch serwowany jest w formie szwedzkiego stołu w sali sąsiadującej z właściwym lokalem. Do dyspozycji mamy zdecydowanie za duże stoły, które powodują, że w pomieszczeniu robi się ciasno i niezbyt wygodnie. Dodatkowo jest troszkę za ciepło, prawdopodobnie z powodu podgrzewanych stale potraw: Hariry, Szakszuki czy Kofty. Poza nimi macie do dyspozycji zimny bufet z bardzo przyzwoitym Hummusem, różnymi sałatkami i warzywami marynowanymi. Jak to zwykle bywa w Hamsie: jest orientalnie i kolorowo. Z tymi warzywami marynowanymi musicie jednak bardzo uważać, bo to pozycje specyficzne. Niby smak ciekawy, ale A. próbując kiszonej cytryny o mało mi się nie udławiła – smak okazał się jednak zbyt kontrowersyjny.
Za całość zapłacicie 29,90 zł od osoby. W cenie nie ma żadnego napoju, co jest sporym minusem. Możecie jednak być pewni, że wyjdziecie najedzeni i to najedzeni bardzo przyzwoitymi, arabskimi potrawami. Szczerze mówiąc bliżej temu brunchowi do wczesnego obiadu niż późnego śniadania i tak proponuję go traktować.
Hamsa Restobar, ul. Szeroka 2 / Miodowa 41