Zalewajka i sprawa olimpijska

„A wypowiem się!” – pomyślałem i tak też powstał poniższy wpis. Długo się przed tym broniłem, bo – po pierwsze – można sobie wrogów narobić, a po drugie nie lubię tematów z głównego nurtu. Zginąć można po prostu w tym gąszczu opinii. Organizacja Zimowych Igrzysk Olimpijskich to w końcu sprawa, która podzieliła krakowian w równym stopniu, w jakim onegdaj dzieliła ich budowa McDonalda na Siennej czy kolorowej galerii obok dworca.

Nie będę przedłużał: pomysł durny, ale jestem za. Myślę pragmatycznie, analizując co też ja, 30 letni, zmotoryzowany sympatyk sportu mogę na tej imprezie zyskać. Ano zyskać mogę wiele: przebudowany stadion, nowe hale, drogi i parkingi. A jeśli jeszcze zapłacą za to Warszawa i Bruksela, to dlaczego mam być przeciw? Wrogowie Igrzysk twierdzą, że i tak te inwestycje zostaną zrealizowane. Patrząc na rodzime realia, bez katalizatora w postaci nadchodzącej imprezy będziemy czekać na nie kolejnych 20 lat. A tak, zbudujemy coś za cudze. Dziwi mnie natomiast fakt, że ktoś wpadł na ten pomysł i wciela go w życie w wyjątkowo nieudolny sposób. Gdyby Pierre de Coubertin działał tak sprawnie jak krakowski komitet konkursowy, to Igrzyska znalibyśmy z lekcji historii i komiksów z Asteriksem.

Cieszyć powinni się oczywiście restauratorzy i hotelarze, bo zima to w stołeczno-królewskim okres uboższy w turystów. Te dwa tygodnie (a pewnie i więcej, jeśli dołożymy przygotowania, treningi i późniejszą paraolimpiadę) to realne pieniądze, które zostawią tu Amerykanie, Brytyjczycy, Chińczycy i Jamajczycy (o ile ich bobslejowa reprezentacja przetrwa 8 kolejnych lat). Był zresztą kiedyś taki spot telewizyjny, w którym pewien Włoch z rozrzewnieniem wspominał żurek. Spot został zrealizowany na potrzeby kampanii promocyjnej Euro 2012 i miał promować Polskę i polskie produkty. Dzięki temu – w jakże przemyślny i zgrabny sposób – udało mi się przejść do innej narodowej zupy: zalewajki.

Zalewajka to nie tylko zupa. To również nazwa lokalu, który od jakiegoś czasu gości przy ulicy Wąskiej. To ta obok Szerokiej. Ta sama, którą pamiętam z czasów licealnych jako ciemny, zapomniany i niezbyt bezpieczny zakątek Kazimierza. Wiedzcie, że kiedyś ta dzielnica wyglądała ciut inaczej i nie było to aż tak dawno, jak wam się wydaje. Teraz Kazimierz kwitnie, a cywilizacja dotarła nawet na Wąską, gdzie otwarto kilka lokali, praktycznie „drzwi w drzwi”. Zalewajka to miejsce serwujące domowe klasyki. Na pierwszy rzut oka karta wydaje się nawet nudnawa, a pewnym urozmaiceniem jest wspomniana Zalewajka, czyli rodzaj żurku na wodzie z gotowania ziemniaków. Poza tym lokal należy do ładnych, a nawet bardzo ładnych. W gruncie rzeczy mógłbym mieć taką jadalnię, bo ciężko się do czegoś przyczepić. Menu również bardzo ładne, a obsługa miła i szybka.

zalewajka-zupa

Byliśmy z A. na późnym obiedzie. Zamówiliśmy tytułową zupę (dla mnie) i barszcz czerwony z pierogami mięsnymi (dla niej). Na drugie placki ziemniaczane w dwóch wersjach: po węgiersku i z sosem z prawdziwków. Łącznie wyszło około 45 złotych, czyli więcej niż chcielibyśmy wydać na codzienny obiad i mniej niż zwykliśmy wydawać w restauracjach. Na zamówienie nie trzeba było długo czekać. Zalewajka bardzo fajna, kwaśna i gęsta. Barszcz również należał do tych, które warto pochwalić. Z barszczami jest zresztą tak, że nie ma średniaków: albo jest dobry albo do kitu. Chwilę po zupach dostaliśmy placki. Trzeba przyznać, że również dania w Zalewajce są ładne. Ktoś chyba lubi książki Jamiego Olivera, bo to ten sam rustykalny styl podania, gdzie nonszalancja jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. W każdym razie placki chrupiące, mięso kruche, sos z prawdziwków intensywny. Czego chcieć więcej? No nie obraziłbym się za jednego dodatkowego placka na talerzu i trochę fajerwerków. W Zalewajce jest bowiem ładnie, smacznie ale trochę monotonnie i nudnawo, choć Jamajczycy z pewnością byliby zachwyceni.

zalewajka placki

Wystrój: 9

Obsługa: 8

Menu: 6 (+1 za zalewajkę)

Jedzenie: 7
Zalewajka Menu, Reviews, Photos, Location and Info - Zomato