Miało być wegetariańsko i będzie wegetariańsko. Aby jednak nie rzucać się od razu na głęboką wodę zwiedzanie bezmięsnych lokali postanowiłem rozpocząć od miejsca, w którym już kiedyś byłem. Przypadkiem raczej tam nie traficie, bo lokalizacja bardzo oryginalna. Jak cała knajpka zresztą.
Papuamu to wybuchowe połączenie dwóch wrogów: wegetarian i ekologów. Nie zrozumcie mnie źle, ekologia jest w porządku do momentu, w którym nie zaczyna wyraźnie przeszkadzać w życiu innych ludzi. Osobiście nie rozumiem, dlaczego mieszkańcy Podlasia mają być narażeni na rozjechanie przez rozpędzoną ciężarówkę z powodu ochrony drobnego skrawka ziemi. Wbrew powszechnemu przekonaniu obwodnica Augustowa nie miała przecież przebiegać przez sam środek torfowiska. Nie jestem oczywiście zwolennikiem rozwiązania z czasów budowy Zapory Trzech Przełomów w Chinach. Tam, wobec podziewanych kłopotów związanych z ochroną zagrożonego gatunku delfinów rzecznych, zwierzęta te po prostu zawczasu zlikwidowano. Miejmy jednak umiar we wszystkim. Na siłę nie będę wrzucał kartonu do kosza na szkło, ale też nie chcę, żeby mi się ktoś w ogródku (którego akurat nie mam) do drzewa przykuwał i bronił motyli czy świetlików.
Wracając do meritum, papuamu zaskakuje z kilku powodów. Po pierwsze znajduje się w miejscu dziwnym, jak na tak nietypowy lokal. Ba! To miejsce dziwne na każdy lokal. Rejony Podgórza, Zabłocia i tereny wokół Fabryki Shindlera, trudno uznać (jeszcze) za centrum życia miejskiego. Drugie zaskoczenie to wygląd lokalu. Ot, budynek pomalowany jasną, niebieską farbą z wymalowaną nazwą lokalu. Tyle. Jeszcze trzy stoliki w zaimprowizowanym ogródku i jesteśmy pod papuamu. Kilka metrów dalej ulica, parkingi, samochody, magazyny. Brzmi dziwnie, ale nawet to urocze. Trzecie zaskoczenie: menu. Bardzo ograniczone, a wręcz skąpe. To urzeka najbardziej. Szeroki wybór dań mamy w barach chińskich i dlatego żeberka smakują tam jak kaczka, kaczka jak żeberka, a połączenie obu znane jest jako wieprzowina pięciu smaków.
W papuamu wybieramy spośród dwóch lub trzech zup i kilku dań głównych. Tutaj muszę przyznać się do drobnego oszustwa, bo Papuamu to nietypowy lokal wegetariański, w istocie bowiem wegetariański nie jest. Ważne, aby używane tam produkty pochodziły z upraw i hodowli ekologicznych. Jak donosi strona internetowa bistra, zjemy tam jedynie posiłek czysty genetycznie, chemicznie i hormonalnie. Swoją drogą, zacząłem się teraz bać tego, co na co dzień trzymam w lodówce…
Nie trudno sobie wyobrazić, że przy powyższych obostrzeniach na menu w papuamu mimo wszystko w dziewięćdziesięciu procentach składają się dania wegetariańskie. Mamy więc krem z buraczka, jest krupnik, krem z porów. Wszystko za 6 zł (mała porcja) i 9 zł (duża porcja). Ja zamawiam soczewicą z liściem limonki. Rzut oka na drugie dania, a tam jedno danie z indykiem i wszechobecna soczewica. Poza tym jajko (zgaduję, że sadzone i ekologiczne), ziemniaki, kapusta. Że miało być heroicznie zamawiam czerwoną soczewicę z ryżem i pora z imbirem (w zestawie z zupą za 15 zł, indyk byłby za 18 zł). Jak na razie moje wyobrażenie na temat zamówionych dań było mocno mgliste.
Za chwilę nastąpi barwny opis soczewicowych specjałów ale wcześniej łyżka dziegciu do beczki miodu. W papuamu nie jest drogo do momentu, w którym nie zachce wam się pić. Niestety. O Pepsi Coli można pomarzyć, jest tylko Fritz Cola, czyli cola wyłącznie z naturalnych składników. Nie jest zła, ale w ekologicznym bistrze życzą sobie 9 zł za butelkę. To zaczyna boleć. Z innymi trunkami wcale nie jest lepiej, gazowane napoje z yerba mate, naturalne soki, wody mineralne z górnej półki. I tylko swojski kefir wyróżnia się na tym tle skromnością i niską ceną. Coś by wypadało z tym zrobić.
Teraz soczewica. Zupa to bulion warzywny, w którym pływa nieco marchewki i sporo brązowej soczewicy. Dało się wyczuć aromat liścia limonki kafir. Trudno było mi ocenić tę zupę. Na pewno nie powala, ale też nie odrzuca. Na dodatkowy plus zasłużyła jednak dzięki talerzowi. Nie wiem czy to oryginalna ceramika z Włocławka, ale zawsze lubiłem tego typu zastawę stołową. Chyba jedyne miejsce w Krakowie gdzie zupę podadzą w takim naczyniu.
Drugie danie to już inna historia. Czerwona soczewica okazała się żółtym pasztetem na ryżu z czymś, co wyglądało jak kapusta zasmażana. To coś było porem z imbirem i było dobre. Bardzo dobre. Soczewica też nie była zła, choć cały czas zastanawiało mnie, dlaczego nazywa się czerwona, a w istocie jest żółta. Trudno zgadnąć, może kurkuma? Ryż jak ryż – każdy chyba jadł raz w życiu. Generalnie posiłek na plus. Zostawiłem w papuamu 24 złote (przy czym jedna trzecia tej kwoty poszła na napój) i wyszedłem względnie najedzony.
Innym razem jadłem placki warzywne z kaszą jaglaną i kapustą. Również przyzwoite danie, choć placki nazwałbym bakłażanowymi, bo to warzywo zdecydowanie przytłoczyło całą resztę. Obsługa miła, mogą natomiast drażnić ciągłe braki w menu. Za każdym razem coś się akurat skończyło. Papuamu warto choć raz przetestować i samemu zdecydować, czy będziecie tam wpadać częściej. Ja czasem będę.
PS. Tylko dlaczego ta soczewica była żółta…?