Teoretycznie to trasa przelotowa dla studentów AGH na Rynek więc powinny się nią przechadzać tłumy. Z drugiej strony – po cóż studenci AGH mieliby w ciągu dnia chodzić na Rynek? Nie chodzi bynajmniej o to, że uważam ich za dzięciołów ślęczących jedynie w podręcznikach i nieczułych na te metafizyczne uroki stolicy polskiej kultury. Wręcz przeciwnie! Jako ktoś, kto całe życie studiował zupełnie zbędne kierunki humanistyczne jestem pełen podziwu dla tych, którzy studiują coś trudnego i sensowego. Fakt jest jednak taki, że tereny AGH to – de facto – miasto w mieście i nie widzę sensu opuszczania go w krótkich przerwach między zajęciami. Na metafizyczne uroki miasta przyjdzie czas w nocy.
Wracając do Czystej – coś tam jednak jest. Kiedy wpadłem na pomysł założenia tej strony od razu pomyślałem, że pierwszy tekst powinien być efekciarski, kontrowersyjny itd. Najbardziej efekciarsko w naszym kraju wypada krytyka wszystkiego i wszystkich więc padło na recenzję lokalu, w którym zjadłem absolutnie najgorszy obiad w życiu. Nie piszę w tym miejscu o fast foodach (tu króluje zapiekanka z mikrofalówki gdzieś w okolicach Rytra na Sądecczyźnie) ani gotowcach. Byłem kiedyś w Barze Akademickim na Czystej i do dziś wspominam to popołudnie, spędzone w towarzystwie marchewkowego żurku i szarych placków ziemniaczanych. Ponieważ uważam, że aby coś krytykować trzeba być tego w stu procentach pewnym, musiałem jeszcze raz miejsce sprawdzić. Dotarłszy więc pod wejście wspomnianego baru wparowałem do środka, a tam… brak miejsc. Sytuacja zastanawiająca – albo zmienili kucharza, albo w barze siedzą statyści, albo mój blog faktycznie jest potrzebny…
Ponieważ nie lubię czekać na miejsca – z wyłączeniem jednego włoskiego miasta, w którym albo czekasz albo umierasz z głodu (o tym innym razem) – zrezygnowałem z kolejnej wizyty w Barze Akademickim. Nie siląc się na nudnawe opowieści, jak to przechadzałem się ulicami Stołeczno Królewskiego Miasta napotykając nowy lokal, napiszę tyle: wszedłem do zupełnie nowego Eco Resto Baru Korek, również na Czystej. Nie przepadam za ekologią i ekologami (sami do tego doprowadzili, przykuwając się do drzew i pozostawiając część Podlasia nadal w XIX wieku) więc szyld bardzo odstraszył. Dlaczego wszedłem? Przez krzesło. W Korku mają repliki legendarnych krzeseł Tom Vac (o! takich) a ja nigdy na nich nie siedziałem. Szczęśliwie stolik z tymi krzesełkami znajduje się w witrynie więc widać go z ulicy.
Zacznijmy od obsługi, bo pierwsza po wejściu się do mnie uśmiechnęła. Jest miło, szybko i sprawnie. Nie rozumiem co prawda, dlaczego obsługiwały mnie dwie panie, ale nie bardzo mnie to również interesuje. Wystrój: jest ładnie, nowocześnie, trochę designersko. Jeśli nie bywacie często w pewnym szwedzkim sklepie meblowym będzie zachwyceni. Nie wiecie bowiem, że ta fajna podkładka to tamtejszy standard za 3,99, stół to tamtejsze biurko, a kwiatki znajdziecie na ogrodniczym przed magazynem samoobsługowym. Generalnie jest ok, choć ciężko powiedzieć czy to restauracja, czy kawiarnia, czy knajpa. To Resto Bar chyba pasuje (zawsze miałem wrażenie, że otwieranie resto barów to takie alibi – „jak nie pójdzie jedzenie to nadrobimy kawą i piwem”).
Karta przejrzysta, ograniczona ale wystarczająca. Dania faktycznie „eko” – trudno stwierdzić jaki rodzaj kuchni reprezentują. Są sałatki, tortille, makarony, jakiś łosoś (a nawet sandacz!), kilka dań mięsnych, krewetki i zupy. Do tego menu studenckie, czyli zestaw dnia z zupą dnia, bądź wybór z 3 lub 4 dań specjalnych. Mając w pamięci bliskość AGH stwierdziłem, że dobrze sprawdzić co studenci mogą tu zjeść przy ograniczonym budżecie. Jestem mięsożercą więc tortilla wegetariańska odpadła, zamówiłem za to sałatkę z grillowanym kurczakiem (12 PLN). Rzadko jem takie wynalazki ale w końcu byłem w Eco Resto. Poza tym zdecydowałem się na zupę marchewkowo-imbirową (9 PLN), którą bardzo ciężko spieprzyć.
Pierwsza została dostarczona (całkiem sprawnie) zupa. Wyglądała dobrze, wręcz efektownie. Zobaczcie zresztą sami:
Jak zwykle w przypadku takiej zupy bywa – mocno grzeje. Z tego powodu jestem zwolennikiem podawania jej w temperaturze zdecydowanie niższej niż wrzątek. W tym przypadku zjadłem wszystko tak szybko, że talerz nie zdążył ostygnąć. Była naprawdę niezła, choć dyskusyjne te wiórki imbiru w środku talerza – bez czegoś do popicia byłby problem z dokończeniem. Do zupy pięć grissini, które chrupiąco uzupełniły całość. W sumie duży plus, choć dosyć drogo jednak. Owszem, spory ten talerz ale mimo wszystko to zupa. Zdjęcie sałatki sobie darowałem ale teraz tego żałuję. Mając w pamięci sałatki jedzone przez moje (wiecznie odchudzające się) koleżanki bałem się tego zamówienia. Pamiętałem kopczyk czegoś zielonego na zbyt dużym talerzu, czego nijak nie dało się zmieszać z sosem (o pardon! z dressingiem). Tutaj jednak również na pomoc przyszli Szwedzi z żółto-niebieskiego sklepu ze swoją szklaną miską za 3,99 – prosto, tanio i praktycznie. Szeroka miska zdecydowanie zwężająca się do dołu i można wszystko sprawnie pomieszać, a sałatka nie ląduje na stole. Danie bardzo przyzwoite – trochę zielonej, trochę czerwonej sałaty, do tego szpinak baby i roszponka z kawałkami grillowanego kurczaka. Nawet sporo tego było, choć bez zupy pewnie wyszedłbym głodny.
Podsumowując, Korek nie jest obowiązkowym przystankiem na gastronomicznej mapie Krakowa, ale będąc w pobliżu warto zaglądnąć. Patrząc z perspektywy kogoś, kto chciałby się tam żywić codziennie lub prawie codziennie, nie jest tanio. Lokalizacja to zresztą poważny problem tego lokalu. Gdzie szukać klientów? Na Czystą turystów się nie prowadzi, a i ze znajomymi trochę nie po drodze, bo daleko do innych miejskich rozrywek. Zostają studenci, a Ci mają w okolicy mrowie stołówek i jadłodajni. Może być niestety tak, że Korek podzieli los podobnych mu Resto Barów na Kazimierzu czy bliźniaczej Plantacji na Krupniczej.
Więcej o lokalu: www.korekrestobar.pl