Było tak: chciałem kupić kapelusz, a to w Stołecznym Królewskim wcale nie jest takie proste. Mamy sklepy typu „szwarc, mydło i powidło”, w których kupicie wszystko: od butów, przez spodnie, a na okularach słonecznych skończywszy. Kapelusze też mają i raz nawet się skusiłem. Kiedy rondo odpadło od główki byłem pewny, że zakup nie był specjalnie udany. Nastawiłem się więc na dłuższą eskapadę w rejon Rynku Głównego i tam też dopadł mnie głód.
W Rynku nie bywam często. Wróć. Może nie tak często, jak bym sobie tego życzył. Tym razem jednak trzeba było, bo sklepy specjalizujące się w określonych częściach garderoby zlokalizowane są właściwie tylko na starym mieście. Kupicie tam muchy, krawaty, parasole, paski i rzeczone kapelusze. Ponieważ zakup nakrycia głowy prosty nie jest, bo tu również wchodzą w grę rozmiary, kroje i inne modowe niuanse, na zakupach zastał mnie głód. Do owej niekomfortowej sytuacji doszło w rejonie ulicy Wiślnej, co oznacza, że możliwości było kilka. Po namyśle zdecydowałem się na rybę, której już dawno chciałem spróbować.
The Dorsz British Fish & Chips nazwę ma wyjątkowo irytującą (stronę internetową zresztą też). Już te nowomodne Dorsche na Miodowej bardziej mnie przekonują, bo przesyt kreatywności zawsze można jakoś wytłumaczyć. Anglojęzyczny ciąg słów na pół wiersza jednak drażni, przynajmniej mnie. Dla właścicieli mam jednak dobrą wiadomość: to w zasadzie jedyna uwaga, jaką mam do ich lokalu. Od początku w tym The Dorszu mi się podobało. Wystrój fajny, taki niby londyński, pubowy. Podoba mi się bar na końcu i aż żal, że ktoś może przyjść, zjeść i go przeoczyć, bo gdzieś za rogiem został ukryty. Dla projektanta plus, bo się przyłożył i wyszło dobrze, nawet bardzo dobrze.
Obsługa też bez zarzutu – szybko i z uśmiechem. Pomimo drobnego zgrzytu (bo zabrakło groszku) szybko sprawa została załagodzona, a w ramach zamiennika dostałem surówki. Menu mają w tym The Dorszu dwojakie. Jest wybór dań restauracyjnych, których akurat nie próbowałem. Przestudiowałem jednak pobieżnie i wyszło, że całkiem zmyślne dania można tam zamówić. Nie jest ich wiele i nie są szczególnie wymyślne, więc pożarcie Śledziowego Tatara albo Tarty z Gorgonzolą w knajpianym klimacie idzie w parze, całkiem nieźle dobranej. Skupmy się jednak na tytułowej rybie z frytkami. Dostała dedykowane menu, a to dobry znak, bo znaczy, że lokal ma jakąś specjalizację. Macie więc do wyboru zestaw klasyczny Fish & Chips w odsłonie małej (20 zł), średniej (24 zł) i dużej (28 zł). W takim zestawie jest ryba (dorsz atlantycki, dorsz czarny, okoń, morszczuk albo miruna), frytki i ten groszek, którego akurat nie było. Poza tym możecie zjeść standardowe przekąski, smażone w głębokim tłuszczu: kalmary, krewetki, nuggetsy (Panie Miodek, daj Pan polską nazwę).
Zamówiłem zestaw średni z dorszem czarnym. Po konsultacji okazało się, że na średni głód powinno być w sam raz. I było. Dostałem górę frytek, słuszny kawał ryby, surówkę i dodatkowy sos tatarski. Frytki, jak frytki, pisałem o nich nie raz i ekspertem się z dnia na dzień nie stałem. Smakowały mi, bo chrupiące i nie spalone. Ryba za to była znakomita. Soczysty środek i krucha panierka, o której warto powiedzieć dwa słowa, bo diammetralnie się różni od tych, które zwykle z rybą kojarzymy. Tam jest lekka, nie przesiąknięta tłuszczem i odchodzi od mięsa, ale się nie kruszy. Co prawda ciężko ją zjeść łapami (a tak jadłem w Londynie) ale nawet konieczność wykorzystania noża i widelca nie zakłóciła przyjemnej konsumpcji.
Rzeczywiście porcja była odpowiednia dla średnio głodnego osobnika. Jeśli będziecie bardziej zdesperowani, to musicie zamówić zestaw duży. Zapłacicie – jak łatwo policzyć – nie mało. Średni zestaw z dodatkowym sosem i napojem kosztuje 30 zł. Konkurencją dla restauracji szybkiej obsługi The Dorsz nie będzie. A szkoda, bo w Polsce brakuje rybnego fast fooda i liczyłem na to, że tym razem coś się w tym temacie ruszy. W ogóle wrażenie miałem takie, jakby The Dorsza stworzono po to, żeby anglosascy turyści znaleźli w Krakowie swój własny, swojski kącik. Nie mniej jednak, miłośnikom smażonej ryby polecam.
A kapelusz kupiłem na Floriańskiej. Rondo jeszcze trzyma się główki.
Wystrój: 8
Obsługa: 8
Menu: 8