Oj panowie niewiele nam już zostało miejsc, które uznać możemy za typowo męskie. Tym przyjemniej kiedy powstają w naszym czcigodnym mieście kolejne enklawy dla mięsożerców, gdzie w spokoju możemy oddać się temu pierwotnemu, męskiemu zajęciu, jakim z pewnością będzie pochłanianie piwa i tłustych pieczonych żeberek.
W ekranizacji „Potopu” jest taka scena, w której Andrzej Kmicic po raz pierwszy spotyka pannę Aleksandrę z Billewiczów i w niezbyt wysublimowany sposób pochłania kolejne mięsiwa. Oleńka nie tylko owym faktem nie była zniesmaczona, ale wręcz do tego stopnia ją oczarował, że zakochała się w panu Andrzeju od pierwszego wejrzenia. W 450 lat później podobna sytuacja wydaje się niepojęta, choć czasem i tu uda się znaleźć furtkę: oto na Bożego Ciała pojawił się lokal, który możecie odwiedzić z Waszą Oleńką by bez zbędnego skrępowania używać rąk zamiast sztućców. Upaćkanie wąsów, brody, szyi i paluchów jest nie tylko dozwolone, ale wręcz uzasadnione.
Rzeźnia plasuje się w grupie restauracji z językowym rozdwojeniem jaźni. Z jednej strony wymyślono jej oryginalną nazwę, obok której ciężko przejść obojętnie. Z drugiej mamy multum dopisków anglojęzycznych, które albo mają przyciągnąć zagranicznych turystów (tych, o których wspominałem w ubiegłym tygodniu) albo świadczą o lingwistycznym lenistwie autorów. Te wszystkie „est. 2014” i „Ribs on Fire” są tu moim zdaniem zbędne. Może lepiej było skierować uwagę w stronę Polski lat dwudziestych i wszechobecnych stołecznych szynków?
Jak już zdążyłem wspomnieć, mieści się ów przybytek przy Bożego Ciała – mniej więcej w rejonie znanego i lubianego klubu, który kiedyś był, potem zniknął, a jeszcze później pojawił się zupełnie gdzie indziej. O Psie mowa. Na pierwszy rzut oka Rzeźnia może się podobać. To jedno z tych nowoczesnych miejsc, utrzymanych w jednolitych kolorach, gdzie równie wiele uwagi poświęcono na identyfikację wizualną, co ustalenie menu i dobór personelu. Stolików jest sporo, ale niech to nie uśpi waszej czujności, bo o miejsce trudno, szczególnie wczesnym wieczorem.
Poszedłem z moją osobistą A., która zupełnie nie zgadza się z tezą, że pożeranie żeberek palcami jest czynnością typowo męską. Zajęliśmy stolik w sali drugiej, a łącznie macie do dyspozycji trzy pomieszczenia. W pierwszym są dwa telewizory – ten standardowy do śledzenia transmisji wydarzeń sportowych i ten krakowski, do śledzenia przechodniów. W drugim pomieszczeniu stoliki ustawione są tak, że możecie zachować nieco intymności, a jednocześnie zachowano wystarczająco przestrzeni, żeby nie czuć się jak w barach „za 4 i 8 złotych”. Istnienie ostatniej sali odnotowuję raczej z obowiązku, bo i ponuro tam, i sąsiedztwo toalet jakoś nie zachęca do dłuższego posiedzenia.
Obsługa pojawiła się błyskawicznie, a menu mieliśmy na stołach już wcześniej w formie papierowych podkładek. Po raz kolejny muszę listę dań pochwalić, bo jest krótka i treściwa. Wegetarianie muszą udać się gdzie indziej – to nie jest miejsce dla nich. Po dokładnym przestudiowaniu karty widać, że postawiono zdecydowanie na mięsożerców spragnionych dużego, konkretnego posiłku.
Zamówiliśmy specjalność lokalu, czyli dwie duże porcje żeberek. A. poprosiła o Żeberko pikantne, a ja o Żeberko w sosie klonowym. Do tego musicie sobie samodzielnie dobrać (czytaj: dokupić) dodatki. One również występują w wersji dużej i małej. Wybraliśmy frytki, pieczonego ziemniaka, czerwoną sałatkę coleslaw i pikle. Wszystkie porcje były małe, bo założyliśmy (słusznie), że ilość mięsa może nas nieco przytłoczyć. Przy tych dodatkach chciałbym się jednak na chwilę zatrzymać, bo to rzecz, która mi się w Rzeźni bardzo nie spodobała. Skoro zdecydowałem się już wydać 29 zł na samo żeberko, to lokal mógłby mi do niego dorzucić musztardę, chrzan czy jakikolwiek inny sos. Te oczywiście figurują w menu, a wyceniono je odpowiednio na 3 i 5 zł (droższe sosy to chilli, bbq i burbon). Za pieczywo też musicie zapłacić dodatkowo, co automatycznie powoduje, że z rozsądnej cenowo propozycji żeberek zaczynacie niebezpiecznie zbliżać się do poziomu znacznie droższych restauracji.
Epilogiem tych dodatkowych wydatków będą napoje, które w Rzeźni również znacznie zyskują na wartości. Butelka Coca-Coli o pojemności 0,2 litra wyceniona została na 7 zł, co ostatecznie spowodowało, że nasze zamówienie osiągnęło wartość 97 zł. Jak na posiłek złożony tylko z jednego dania to mało nie jest.
Na szczęście cenowy niesmak złagodziła obsługa, która działa w Rzeźni wyjątkowo szybko i sprawnie. Żeberka pojawiły się na stole po kilkunastu minutach i robiły naprawdę niezłe wrażenie. Jeśli pamiętacie bajki o Flinstone’ach to możecie sobie mniej więcej wyobrazić te porcje. Brakowało tylko wielkiego kufla piwa, z którego akurat tego dnia musiałem z przykrością zrezygnować. Poza efekciarskim wyglądem dań kupiono mnie jeszcze przywiązywaniem śliniaczków do szyi i rzeźnickimi nożami wbitymi w mięso. Wiem, że to raczej niskie pobudki jednak zawsze miałem słabość do takiej fanfaronady.
Smakowo dania się broniły, choć wersja pikantna była nieco kwaśna. Momentami mieliśmy wrażenie, że żeberka tuż po upieczeniu wytarzano solidnie w pikantnym ketchupie. Porcja w syropie klonowym była natomiast bez zarzutu. Dodatki również bardzo nam się spodobały, a na szczególnie wyróżnienie zasłużyły pikle, których podano rzeczywiście sporo i świetnie pasowały do słodkich żeberek. Podsumowując, w Rzeźni spędziłem całkiem miłą godzinę mojego życia. A. nie padła na ziemię krzycząc: „Ran twych niegodnam całować!”, ale widać było, że jej również odpowiadał ten męski posiłek. Nie dajcie się natomiast zwieść pozorom rozsądnych cen, bo dodatkowe opłaty mogą być niezbyt przyjemną niespodzianką.
PS. Innym razem odwiedziłem Rzeźnię w męskim towarzystwie i wtedy udało się spróbować również kilku przystawek. Pozytywne wrażenie wywarła na mnie kaszanka i – choć oczywiście nie była to najlepsza kaszanka jakiej udało mi się w życiu spróbować – to 10 zł za małą porcję uważam za cenę w miarę rozsądną.
Rzeźnia – Ribs on Fire, Bożego Ciała 14
Wystrój: 7
Obsługa: 9
Menu: 8
Jedzenie: 8