Kontynuujemy przegląd lokali, serwujących faszerowane ciasto w chińskim stylu. W pierwszej odsłonie było o Baozi House z Kazimierza. Tym razem musiałem się teleportować na drugą stronę starego miasta, w okolice miasteczka studenckiego AGH. To tam otwarto malutki bar o wszystko mówiącej nazwie: Parobar.
Zaryzykuję stwierdzenie, że Parobar to pierwszy krakowski lokal specjalizujący się w chińskich pierożkach. Być może jest to herezja, a jeśli tak to śmiało możecie mi ją wytknąć w komentarzach poniżej. Ja starszego jednak nie pamiętam. Jak już wspomniałem przybytek ów mieści się przy Czarnowiejskiej, w sąsiedztwie terenów akademickich, co tłumaczy wrzeszczące znad lady szyldy z listą studenckich zniżek i promocji. Serwują w tym Parobarze chińskie pierożki Jiaozi, których niestety nigdy nie próbowałem w Azji, stąd ocena będzie wyłącznie teoretyczna i bardzo nieprofesjonalna.
Próbowałem się czegoś o owych Jiaozi dowiedzieć i niestety wiele mądrzejszy nie jestem. W sumie to mogą być one gotowane tradycyjnie, na parze albo smażone. Skład ciast również może się różnić w zależności od regionu, a farsz to dowolna kombinacja, na którą pani domu akurat ma ochotę. Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić jak więc Jiaozi rozpoznać, skoro mogą się różnić w zasadzie w każdym aspekcie, a definicji ze świecą szukać. Przyjmuję więc definicję dobrego pieroga: cienkie ciasto, dobre klejenie i wyrazisty farsz. Tylko tyle i aż tyle jak mawiają komentatorzy telewizyjni.
Pierożki w Parobarze serwują gotowane na parze w koszyczkach wielokrotnego użytku. Identyczny sposób serwowania opisywałem już w poprzedniej części pierogowej sagi. Zanim opowiem o menu słów kilka o wystroju. Jest barowo, bambusowo, z wyraźnym wskazaniem na fast food. Nie ma tradycyjnych stolików, są natomiast wysokie krzesła i lada wzdłuż ścian. Przydałyby się wieszaki pod tą ladą, żeby w trakcie konsumpcji umieścić gdzieś kurtkę. W innym przypadku nieliczne krzesła zaczynają służyć za składowisko okryć wierzchnich.
Menu wypisano nad kasą, bo w Parobarze macie oczywiście do czynienia z samoobsługą. Poza pierogami bezglutenowymi wszystkie inne sprzedawane są po 10 sztuk i wszystkie kosztują 13 zł. Wybór jest dosyć spory, a dodatkowo możecie sobie w pierożkach dowolnie mieszać i zamówić porcję pół na pół. Tak zrobiłem i ja. Wybór padł na wersję z Bok Choy oraz z Krewetką i selerem naciowym. Do tego jeszcze Kimchi (6 zł) i Zupa Ostro Kwaśna (7 zł), do której miewam straszną słabość.
Jak mawiają starzy Krakowianie, „najsamprzód” zawołany zostałem po sałatkę i zupę. Kimchi w sumie przypadło mi do gustu. Oczywiście jadałem w Krakowie lepsze, a palcem wskazać mogę choćby Oriental Spoon. Jadałem jednak i gorsze, a cena – moim zdaniem – zdecydowanie adekwatna do jakości. Zupa była jeszcze lepsza. Od zawsze sympatyzowałem z ostrymi chińskimi zupkami, w których aż roi się od warzyw, a łyżka staje w płynie, zagęszczonym mąką ziemniaczaną bądź kukurydzianą. W Parobarze – o dziwo – to danie wybija się ponad przeciętność. Proces spożycia zdecydowanie psuje jednak wąski plastikowy kubeczek, w którym je zaserwowano. Nie wiadomo, czy zupę winienem zjeść łyżką wyrzucając część kiełków na ladę, czy wypić, pomijając wszystkie kiełki. No nieporęczne to było i kropka.
Z całej biesiady najsłabiej niestety wypadły pierożki. O ile jeszcze farsz bronił się smakiem, o tyle ciasto uległo rozklejeniu, przez co proces podniesienia delikwenta przy użyciu pałeczek i zanurzenia w sosie sojowym stał się niespodziewanym wyzwaniem. Wydaje mi się również, że obie wersje gotowano tyle samo czasu, co z kolei spowodowało, że te z Bok Choy były delikatnie rozgotowane. Trochę szkoda, bo smak dobry, cena dobra i lokal w ciekawym, niezbyt oczywistym miejscu. Jak na razie szału z tymi chińskimi pierogami nie ma. Może w części trzeciej czapka wreszcie spadnie mi z głowy.
Parobar, Czarnowiejska 57
PLUSY:
- Ceny
- Kimchi
- Zupa ostro kwaśna
MINUSY:
- Rozklejające się pierożki
- Nieporęczny kubek na zupę