Zakupy grupowe to coś w rodzaju jajka z niespodzianką. Dziecięciem jeszcze będąc, człowiek liczył, że za marne grosze będzie miał super zabawkę. Ostatecznie kończyło się na dziewięcioelementowych puzzlach, a porcelanowe figurki i tak trzeba było kupić na giełdzie.
Czasy się zmieniły, figurki z „kinderków” kupuje się teraz przez internet, więc i czekoladowe jajka powoli tracą rację bytu. Ich miejsce zajmują zakupy grupowe. Swego czasu (nieopatrznie) zgłosiłem swojego maila do kilku tego typu serwisów. Oj długo nie chciały się później od owego maila odczepić. Ostatecznie jednak udało się je przegonić, a powodem takiej decyzji były kolejne kulinarne rozczarowania z tanimi zakupami związane.
Ot na przykład taki Awiw, do którego najgorszego wroga bym wysłał. Niech tam dziad siedzi godzinę i czeka na rozmrażany gulasz, a potem je przystawkę na deser. Ostatecznie niech zapłaci, i to wcale nie mało, bo nawet z kuponem owa restauracja ceni się ponad miarę. Turystów pewnie naciągnie, bo i lokalizacja niezła, i wystrój sympatyczny.
Były też i udane wycieczki, przecież i Love Krove się tam promowało (o nich kiedy indziej) i pewien tajski resto-bar, który z uwagi na fatalną lokalizację długo nie wytrzymał. Generalnie jednak strach te kupony nabywać bo nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi przytrafi. Na chwilę jednak zrezygnowałem z tej filozofii, bo w mailu, który jakimś cudem jeszcze się do mnie przedarł, pojawiła się nazwa „Piri Piri”. Dawno już się tam wybierałem, bo kuchnia portugalska w Krakowie niepopularna i miejsce ciekawe – z lewej rugbyści z prawej tenisiści, a dalej Błonia.
Uzbroiwszy się w kupon dla dwóch osób poszliśmy. Było ciepło, więc stolik w ogródku, nieopodal rzucających tykwą małolatów okazał się strzałem w dziesiątkę. Rzut oka na menu i… o portugalskiej uczcie chyba trzeba będzie zapomnieć. W menu ostało się ledwie kilka pozycji. Marne okruszki atlantyckiej uczty. Mamy natomiast szeroki wybór barowych standardów, typu żurek czy sałatka cezara. Ręce jednak opadają.
Po dogłębnym przestudiowaniu zakamarków menu odnaleźliśmy jednak i ciekawe pozycję. Dyspozycje były następujące: Zupa Cytrynowa, Zupa Caldo Verde, Kurczak Piri Piri i Sardynki z Grilla.
Jakkolwiek Zupa Cytrynowa brzmi dziwnie, to w „Piri Piri” jest naprawdę smaczna. Raczej kwaśna, ze sporą wkładką warzywną i w pięknym kolorze. Caldo verde smaczna, z dodatkiem chorizo i ostrej papryki. W Portugalii jeszcze mnie nie było więc do miejscowych oryginałów odnieść się nie sposób. Wymądrzać się nie mam zamiaru. Drugie dania nierówne. Kurczak Piri Piri to ogromna porcja przyprawionego pikantnie pieczonego kurczaka. Do tego zaserwowano górę frytek i pomidora z czarnymi oliwkami w musztardowej zalewie. Dodatki nie trzymały poziomu mięsa, które w papryce obtoczyć może każdy, ale dobrze upiec umieją już nieliczni.
Sardynki podano z pieczywem, którym okazała się kajzerka-miniaturka. Do tego sałaty w sosie balsamicznym i trzy ryby. Porcja bardziej na przystawkę niż danie główne, szczególnie w porównaniu z wyżej opisanym drobiem. Dodatkowo mam wrażenie, że owe grillowane sardynki pośmiertnie spotkały się jednak z piekarnikiem niż dobrze rozgrzanym rusztem. Cytując jednak pewien klasyk polskiej kinematografii napisać należy tak: „w smaku dobre”.
Cenowo nie najlepiej, chyba że macie kupon albo traficie na promocję. Takowa wciąż trwa, w dni powszednie od 12:00 do 18:00 zapłacicie mniej o 40%. Bez promocji zupa około 11 zł, drugie dania od 25 zł wzwyż. Kilka dań portugalskich nie odstaje cenowo od polskich. Więcej na stronie internetowej www.piri.krakow.pl. Sama restauracja mieści się przy ulicy Na Błoniach 7 (zaraz obok Juvenii).
Ok, czytając do tej pory wydawać by się mogło, że „Piri Piri” powinno mieć ustabilizowaną pozycję i nie martwić się o klientów. Jedzenie dobre, porcje całkiem, całkiem, a ceny trochę wyższe niż standard, ale nie przytłaczają. Poza tym wszystkim – o portugalską kuchnię (nawet szczątkową) w Krakowie niełatwo. Skąd więc obecność lokalu na portalach z zakupami grupowymi? Ekspertem nie jestem, ale lokalizacja sprawia, że o tej restauracji trzeba wiedzieć, bo przypadkiem nikt tam trafić nie zdoła. To po pierwsze. Po drugie zaś, wystrój wewnątrz bardziej przypomina dom weselny, niż knajpę specjalizującą się w śródziemnomorskim jedzeniu. Jak powinno wyglądać takie miejsce? Wystarczy przejść na drugą stronę Błoń. O tym naprawdę już innym razem.