Kulinarni celebryci

W najbliższym czasie będzie trochę o kulinarnych celebrytach. Są różni: irytujący, inspirujący, zabawni, śmieszni, świetni i beznadziejni. Dla amatorów gotowania to jednak podstawowe źródło, równie podstawowej wiedzy. Dla mnie również.

Mam kilku kulinarnych celebrytów, których lubię lub bardzo lubię. Mam również takich, na których patrzeć nie mogę, a słuchać tym bardziej. To trochę jak z politykami – wszyscy są najmądrzejsi, wszyscy prezentują prawdy objawione, ale tylko niektórych słuchamy, a innych tylko oglądamy. Są celebryci, którzy sami siebie określają „niekwestionowanymi autorytetami kulinarnymi”. Są tacy, którzy znacznie częściej popisują się elokwencją niż talentem, kalecząc przy tym języki słowiańskie. Są z kolei tacy, którzy beznadziejne programy usiłują uratować głupkowatym uśmiechem, pojękiwaniem bądź odwracaniem uwagi w stronę wyglądu stołu. Nazwisk wymieniać nie wypada, krytykować rodaków (na razie) też nie.

Z drugiej strony zastanawiający jest fakt, że oglądając zagraniczne wersje programów kulinarnych typu reality show, największą sympatię żywimy zwykle do jury. W Polsce jest odwrotnie. Teraz pytanie, czy to wina jury, czy telewidzów?

Są jednak celebryci (używam tego słowa z premedytacją, bo nie wszyscy gotujący kucharzami w istocie są), których programy można oglądać w kółko, z powtórkami włącznie. Nie myślę tu zresztą tylko o zagranicznych gwiazdach. Króciutkie „etiudy” kulinarne Wojciecha Modesta Amaro oglądam do znudzenia, choć prowadzący nie wypowiada w ich trakcie ani słowa.

Wyjątkowo rozkosznym szefem kuchni (teraz też z premedytacją) jest z kolei Jean-Christophe Novelli. Francuz, który mówi po angielsku mniej więcej tak, jak John Malkovich w filmie Johnny English (A. to uwielbia, a ja czasem się zastanawiam, dlaczego Francuzom można wybaczyć każdą nieporadność). Od niego pożyczyłem przepis na sos pomidorowy, który od pewnego czasu stosuję zawsze i do wszystkiego. Może być podstawą spaghetti Napoli, może być sosem do pizzy, można go rozcieńczyć wywarem i – zgodnie z polską tradycją – utopić w nim gołąbki.

Risotto pomidorowe

Sos pomidorowy:

Kilogram pomidorów

Gwiazdka anyżu

Oliwa z oliwek

Czosnek

Papryczka chilli (ja miałem Lemon Drop)

Pieprz

Sól

*cukier opcjonalnie

Risotto:

Garść ryżu arborio

2 łyżki oliwy z oliwek

Łyżeczka posiekanej cebuli

Pół kieliszka białego wina

Łyżka startego parmezanu

Łyżeczka masła

Łyżka posiekanej natki pietruszki

Zaczynamy od sosu. Podane wyżej składniki starczą na kilka albo nawet kilkanaście porcji (choć pamiętajcie, że bardzo się to ustrojstwo zredukuje). Warto jednak zrobić go więcej, a potem podzielić bądź zamrozić. Sposób jest bezczelnie prosty. Rozgrzewamy patelnię z grubym dnem i kładziemy na niej (bez żadnego tłuszczu) połówki pomidorów, skórką do góry. Można skórkę zdjąć, ale ja wyjątkowo lubię dania z wieloma „szpejami” i tego nie robię. Dodajemy sól, pieprz i ewentualnie cukier, jeśli nasze pomidory są z hipermarketu i nie grzeszą smakiem. Kiedy puszczą pierwszą wodę mocno wgniatamy je w patelnię, wrzucamy gwiazdkę anyżu, zmniejszamy ogień, przykrywamy i zapominamy o sosie na następną godzinę. Zrobi się sam.

Risotto pomidorowe

Po godzinie możemy pomieszać, spróbować czy nie brakuje soli albo cukru i znów przykryć na kolejną godzinę. Po dwóch godzinach wolnego duszenia powinniśmy otrzymać gęsty, niezbyt gładki sos, o bardzo ciemnym kolorze. Teraz możemy z nim zrobić co nam się żywnie podoba. Jeśli dodajemy go do risotto albo do makaronu wlewamy trochę oliwy, wrzucamy papryczki chilli i rozgnieciony ząbek czosnku. Podgrzewamy kilka chwil, a potem dorzucamy białe risotto z pietruszką (według poniższego przepisu). I już. Zamiast chilli można aromatyzować sos bazylią albo innymi ziołami. Poważnie, nie trzeba najpierw dodawać czosnku, można to zrobić na samym końcu.

sos Risotto pomidorowe

Risotto robi się łatwo, ale cały czas trzeba nad nim trzymać wartę. Białe risotto zaczynamy od zeszklenia cebuli na oliwie z oliwek. Dorzucamy garść ryżu arborio (albo innego ryżu do risotto) i czekamy aż ziarenka się zeszklą. Dolewamy pół kieliszka białego wina i czekamy aż odparuje. Później są dwa sposoby: można lać wodę lub bulion. Do risotto pomidorowego używam wody. Lejemy jej małą chochlę i czekamy, aż ryż wchłonie wodę. Potem dolewamy kolejną i kolejną, póki nie przestanie tej wody wchłaniać. Jak już będzie wystarczająco napojony dosypujemy starty parmezan i mieszamy, żeby się roztopił. Na koniec łyżeczka masła, przykrywamy i odstawiamy na 5 minut żeby odpoczęło, bo to już risotto. Na koniec energicznie mieszamy i dosypujemy posiekaną natkę pietruszki.

Tak jak z makaronem, również ryż dodaję do sosu, a nie sos do ryżu.

PS. Nie. Bosch nie płaci mi za kryptoreklamę, choć bardzo bym chciał 😉