Miało być o pewnym barze wegetariańskim, ale nie będzie. Potrzeba matką tekstów i stąd szybka zmiana planów. Czasem zdarza mi się bowiem nie wierzyć w piękno piłki nożnej.
Dziwne to, bo przecież widziałem już takie mecze jak Wisła Kraków – Real Saragossa 4:1, Shalke 04 – Wisła Kraków 1:4, Liverpool – Milan 3:3 czy – z nieco prehistorycznych czasów – Legia Warszawa – Widzew Łódź 2:3. Ten ostatni można zobaczyć tu. I warto, przynajmniej raz na jakiś czas.
Wczoraj był półfinał Ligi Mistrzów. Barcelona, której raczej nie kibicuję i Chelsea, która jest tak bezpłciowa, jak chyba jeszcze nigdy nie była. Za czasów Zoli i Viallego włącznie. Że nSportu nie posiadam (tu ukłon w stronę spółdzielni mieszkaniowej, która pozostawia nam wybór: UPC albo… UPC) na chwilę odpaliłem relację w internecie. Po dwóch minutach pada bramka na 1:0. Busquets. Chwilę później czerwona kartka dla Terry’ego i gol na 2:0. Iniesta. Myślę sobie nic już z tego nie będzie. I wyłączam. Chwilę później zerkam na znaną i lubianą stronę livescore.com, a tam: 2:1. Zaglądam na nią również w 70 minucie i nadal 2:1 plus znaczek przestrzelonego karnego obok nazwiska Messiego. No to odpalamy relację znowu.
Beznadziejna Chelsea wygrywa z jeszcze bardziej beznadziejną Barceloną. Z jednej strony szkoda, bo finał Barcelona – Real niósłby ze sobą dodatkowy ładunek emocjonalny (o ile Mourinho wyeliminuje Bayern). Z drugiej strony świetnie, bo wygrał lepszy ze słabeuszy. Dlaczego lepszy? Ano dlatego, że piłka nożna nie polega tylko na strzelaniu bramek. Tym właśnie różni się od dyscyplin takich jak siatkówka czy koszykówka. W piłce nożnej wygrywa ten, który strzeli więcej bramek, ale niekoniecznie ten najskuteczniejszy jest najlepszy. Ostatnie zdanie – teoretycznie – wygląda nielogicznie, ale logiczne jest. W ten sposób można bowiem wytłumaczyć fakt, że zespół z największą ilością strzelonych bramek wcale nie musi wygrać ligi, bo wygrywa ją ten, kto punktuje innych po 1:0. I nie pomoże zaklinanie rzeczywistości stwierdzeniami o śmierci futboli i autobusach w polu karnym.
Nie rozumiem zupełnie, dlaczego utarło się przeświadczenie, że o sile w piłce nożnej decyduje atak. Można mieć najlepszych napastników i polec w starciu ze znakomitą obroną. Udowodnił to wyświechtany już przykład Grecji z Mistrzostw Europy w Portugalii i Interu Mediolan, który wyeliminował w półfinale Barcelonę, będącą wówczas u szczytu formy. Lepsi piłkarze, gra miła dla oka wcale nie muszą oznaczać, że zespół jest lepszy. Tyle samo (a nawet więcej) umiejętności i kunsztu wymaga przecież skuteczna defensywa. I tu drobna kulinarna analogia. Nawet najznakomitsze produkty i najbardziej wymyślne przepisy nie oznaczają, że danie jest lepsze niż to przygotowywane w kilka minut z najprostszych składników. Czy sznycel z buraczkami zasmażanymi (tłumaczenie dla reszty Polski: sznycel w Krakowie to mielony u Was) jest rzeczywiście gorszy od półmiska owoców morza? Albo zupa z płetwy rekina, którą (ku rozpaczy obrońców przyrody) tonami wywozi się z okolic Galapagos i sprzedaje za kilkaset funtów w Londynie. Czy musi być lepsza niż nasz rodzimy żurek za kilkanaście złotych? Wszystko może się obronić i na sto procent dobrze zrobiony żurek będzie lepszy, od skopanej zupy z płetwy rekina. Poniżej moja metoda produkcji żurku po krakowsku. Trzeba zaznaczyć, że żurek po krakowski to żaden regionalny specyfik. Ot, okazało się, że w menu krakowskich barów nazywa się tak żurek z niezliczoną liczbą dodatków (czyt. śmieci).
Żurek krakowski
Kilka suszonych grzybów (idealnie prawdziwków), 2 cebule, kilka ząbków czosnku, wywar warzywny (może być z wędzonką) 3 litry, 2 laski białej kiełbasy, 2 laski wiejskiej kiełbasy, 40 dag wędzonego boczku, majeranek, jajko, ziemniaki, 0,5 litra zakwasu do żuru (w tym miejscu wyjaśnienie: można samemu zrobić ale moim zdaniem znacznie prościej znaleźć – metodą prób i błędów – dobry gotowy zakwas konkretnej firmy i zawsze go kupować).
Do wywaru wrzucamy namoczone wcześniej grzyby i gotujemy na wolnym ogniu około 30 minut. W tym czasie podsmażamy boczek i odsączamy z tłuszczu, a na tej samej patelni podsmażamy posiekane cebule i białą kiełbasę. W końcowej fazie smażenia wsypujemy sporą garść majeranku. Całość transportujemy do garnka z wywarem, dodajemy przetarty czosnek i gotujemy kilka minut. Wlewamy zakwas. Znowu gotujemy i próbujemy. Teraz skuteczna herezja: jeśli coś nam nie pasuje w smaku dodajemy żurek typu „gorący kubek” wymieszany w 100 ml wody. To naprawdę czasem pomaga. Jeśli jest mało kwaśne można eksperymentować z octem. Na koniec wrzucamy kiełbasę wiejską pokrojoną w grube plastry. Wystarczy żeby się podgrzała. Do żurku jajko na twardo i ziemniaki. W ten sposób powstaje krakowski żurek ze śmieciami. Jak komuś pasuje – niech zabiela śmietaną i dodaje chrzan.
Barcelona – Chelsea Londyn 2:2 (2:1)
Bramki: Busquets (35′), Iniesta (43′) – Ramires (45′), Torres (92′)
Barcelona: Valdes – Mascherano, Pique (26-Dani Alves), Puyol – Xavi, Busquets, Iniesta, Fabregas (74- Keita), Sanchez – Messi, Cuenca (68-Tello) .
Chelsea: Cech – Ivanovic, Terry, Cahill (12- Bosingwa), Cole – Lampard, Obi Mikel, Meireles – Ramires, Drogba (80- Torres), Mata (58- Kalou).
Awans: Chelsea.