Ten wpis bardzo długo czekał, aby wreszcie ujrzeć światło dzienne. Są bowiem miejsca, wobec których warto (a nawet należy) zachować odrobinę pokory. W Krakowie będzie to z pewnością Wawel, Kościół Mariacki, pewnie Rynek Główny, a może nawet Plac Centralny. Kulinarnie? Aqua e Vino, Copernicus, Pod Baranem… no i Ancora. Ancora, która wzbudza emocje szczególnie u tych, którzy w pakiecie posiadają kanał Kuchnia Plus. W natłoku wyjątkowo irytujących gospodarzy polskich programów kulinarnych Adam Chrząstowski, szef kuchni Ancory, irytuje – z mojego punktu widzenia – najmniej albo wcale. Ot, miły człowiek, który chce pomóc mniej ogarniętym w kuchni.
Nie jestem aż tak zuchwały, a wręcz brawurowy, aby Ancorę i szefa Adama oceniać. Napiszę więc jak było, a każdy sam sobie wyrobi opinię, czy warto iść i wydać całą tygodniówkę.
Ludzi mało, a w zasadzie wcale. Było późne popołudnie więc trochę to dziwi. Remontu na Placu Dominikańskim wtedy jeszcze nie zaczęli. Do wyboru mieliśmy więc wszystkie stoliki w jasnej sali, w całości utrzymanej w kolorach kawy z mlekiem. Jeśli odwiedzicie oficjalną stronę restauracji to będziecie mieć pewne wyobrażenie o tej kolorystyce. W sumie stonowana elegancja, niezbyt pretensjonalna. Menu oszczędne, podane w kopercie. Był sezon na szparagi więc dodatkowo wkładka z kilkoma daniami sezonowymi, właśnie ze szparagów.
Kelner zaczął od wpadki, bo choć zamawialiśmy napoje na raty to, zważywszy na fakt że byliśmy jedynymi klientami, nie powinien zapomnieć o jednym kieliszku Prosecco. Dalej przystawki, A. prosi o Duet kremów szparagowych z dojrzewającą szynką i grzankami z chałki, a ja Medalion z królewskiego miętusa na szafranowo ziołowym risotto z jęczmienia. Miętus to taka ryba, o której więcej dowiedziałem się dopiero z google’a. Dania drugie bardziej ekstrawaganckie, bo Polędwicę z sarny w otoczce z grzybów, podaną z makaronem papardelle oraz sosem jałowcowym jadam nieczęsto. Turbot w ziołowym maśle z sosem z zielonego groszku również w domu musi ustąpić miejsca bardziej prozaicznym łososiom, pstrągom, dorszom, a nawet i podlejszym zwierzom pływającym.
No i po kolei. A. swoimi kremami była zachwycona, szczególnie, że podano je z efektownych dzbanków, a my lubimy takie fanfaronady. Miętus również przyjemny, ale najlepsze było risotto z jęczmienia, które będę musiał kiedyś powtórzyć. Drugie dania efektowne, choć A. narzekała, że turbot smakuje w sumie dosyć zwyczajnie. Pytanie czy to wina kucharza czy samego turbota, który bezczelnie ma taki, a nie inny smak. Co do sarny, jeśli jedliście rozumiecie, a jeśli nie jedliście, zjedzcie. Tyle.
Z deserami mieliśmy kłopot, bo czas naglił więc wybieraliśmy to, na co akurat nie trzeba było długo czekać. A. (tradycyjnie już) zamawia Puszysty sernik podany na miętowo-porzeczkowym coulisie. Ja (efekciarsko) Rozmarynowy crème brulee. Mój deser był dobry, a sernik nie porywał. Do obiadu herbata, butelka wody i wspomniany kieliszek Prosecco. Po obiedzie kawa czarna i cappuccino. Rachunek: 250 zł.