Przez ostatnie kilka dni, a nawet tygodni, toczyłem nierówną walkę z komputerem. Choć nie należę do informatycznych debili, to tym razem stopień zagmatwania kodu niniejszej strony przerósł moje skromne możliwości. Sięgnąłem jednak po pomoc i oto jestem znowu. Jak się pewnie domyślacie, zaległości mam co nie miara, bo błędy w kodzie i funkcjonowaniu bloga tylko mnie rozsierdziły, a w takich chwilach często robię się głodny.
Strony internetowe przypominają trochę skoczków narciarskich. Ci ostatni raz skaczą daleko, a raz blisko i nikt w sumie nie wie od czego to zależy. Strona często działa, działa i działa dalej, aż tu nagle przestaje i też nie bardzo wiadomo dlaczego. Zaglądacie wtedy do Google’a, który wypluwa wam szereg linków do mądrych forów internetowych, z których jednak niewiele możecie zrozumieć. Apache? MySQL? Bazy? Php? Proszę… Znalazłem się w sytuacji podobnej, a wszystko oczywiście zaczęło się od prawa Murphy’ego, które głosi: „Im bardziej chcesz coś udoskonalić, tym bardziej prawdopodobne, że to spierdolisz”. No więc poprawiliśmy z A. logotyp, żeby był lepiej widoczny. Zmieniłem trochę stopki i nagłówki, zaktualizowałem szablon, a pod koniec wpadłem na przebiegły pomysł instalacji mapy. Jak się okazało, był to początek końca strony, która z ową mapą działać nie chciała, a nawet po jej odinstalowaniu nie zmieniła zdania. Trzeba było więc wszystko instalować od nowa i szukać pomocy. Jak widzicie strona działa, mapa działa, a ja w tym czasie zjadłem na Rynku Głównym kaszę i o tej kaszy słów kilka.
Dobra Kasza Nasza to lokal – jak się okazuje – sieciowy. Nie wiedziałem o tym przed wizytą, bo zawitałem zupełnym przypadkiem. Pozostałe restauracje spod szyldu dziobiącego ptaszka znajdują się w Zakopanem i Gliwicach. W Krakowie ów przybytek ulokował się w samym centrum i zajął powierzchnię wręcz przepastną! Próbowałem przeliczyć ilość miejsc siedzących w Dobrej Kaszy, ale było to zadanie mocno uciążliwe, choć 90% krzeseł akurat było wolnych. Mogłem więc wybierać swobodnie między stolikami, a nawet salami. Wystrój jest zresztą dosyć przyjemny. Można się pewnie czepiać, że trochę ciemno, bibliotecznie i pompatycznie, ale generalnie siedzi się miło i nawet udało mi się w lekkim półmroku przewertować świeżo zakupioną książkę („System” Toma Roba Smitha – lepsza niż film, dobra do poduszki).
Obsługa sprawna i miła, traficie na nią zresztą już przy samym wejściu. Trochę dziwnie to wygląda, kojarzy się z hotelowymi śniadaniami, gdzie gospodarz sali sprawdza numery pokoju, bądź wykwintnymi restauracjami, w których rezerwacji na Boże Narodzenie dokonujecie tuż przed Wielkanocą. Nie przeszkadza, ale warte przemyślenia. W menu na pierwszy plan wysuwa się tytułowa kasza. Muszę się wam przyznać, że w kaszach specjalnie nie gustuję. Zjem, może nawet bez narzekania, ale wolę uzupełniać posiłki innymi węglowodanami. Najniżej w moim rankingu plasuje się z kolei legendarna gryczana, która do końca życia kojarzyć mi się będzie z Misiem i przykręcanymi do stołu talerzami. Wracając jednak do Dobrej Kaszy, mamy w niej wybór 12 dań z kaszy zapiekanej w piecu. Brzmi w sumie nieźle, choć już te zestawienia kasz takie efektowne nie są. Miałem wrażenie, że jest trochę bez polotu, o który aż się prosi, bo temat mocno zaniedbany w innych przybytkach.
Możecie wybierać spośród połączeń dość oczywistych, z niewielką domieszką mniej oczywistych. Te drugie to Karmelizowane jabłka i wiejska kiełbasa, Peklowana kruszka wieprzowa czy Ostra marchewka ze świeżym imbirem. Standardowe wersje są na przykład z boczkiem, kurczakiem lub pieczarkami, które w nazwie szumnie nazwano grzybami. Wybrałem opcję z karmelizowanym jabłkiem, a w ramach zestawu dostałem jeszcze surówkę z białej kapusty i selera oraz sos chrzanowy. Do tego zamówiłem napój z malw sudańskich, który choćby nazwą sobie na to zasłużył.
Czekać nie musiałem długo. Po dziesięciu minutach na stole wylądowała deska, w której misternie wydrążono dziury na talerzyk z surówką, pojemnik na sos i naczynie z zapieczoną kaszą. Wyglądało to całkiem zgrabnie i efektownie. Trzeba oczywiście uważać, bo naczynie gorące ale z pomocą przychodzi wspomniana deska, którą możecie sobie dowolnie suwać i obracać. Wygląd więc na plus, a smak? Też na plus. Ciężko się do czegoś przyczepić. Kasza w punkt, kiełbasa i jabłko stanowią fajne połączenie, które jeszcze dodatkowo podkręca ostry sos chrzanowy. Danie, które je się z przyjemnością i do którego powinienem raczej zamówić duże jasne piwo, niż ten sudański napój, który smakował jak woda z sokiem (co nie jest oceną jednoznacznie negatywną).
Koszty umiarkowane. Moje danie było akurat najtańsze z karty (16,9 zł), a za napój z malwy dołożyłem rozsądne 3,5 zł. Pozostałe wersje kaszy kosztują do 20,9 zł, a dania główne z karty 25 zł. Dla studentów pewnie będzie to za drogo, ale na turystów i okazyjnych przechodniów powinno wystarczyć.
Wystrój: 7
Obsługa: 8
Menu: 6