I znów trzeba się tłumaczyć. Tak, na ostatnie kilka tygodni blog uległ hibernacji. Tak, jestem leniem. Tak, nie miałem weny. Tak, byłem na wakacjach. Mam nadzieje, że tym razem trochę wam wynagrodzę tę posuchę. Przede wszystkim ukontentowani poczują się ci, którzy w najbliższym czasie wybierają się na Sycylię.
Do kuchni włoskiej podchodzę z pewnym dystansem. Mamy jej nadmiar w każdym zakątku wszechświata. Przypuszczam, że po kolonizacji Marsa pierwszą restauracją, którą otworzą na czerwonej planecie będzie jakaś pizzeria, a lokalni zesłańcy będą pożerać margherity i capricciosy. O Sycylii myślałem jednak nieco inaczej. Swoje zrobiły na prędce przeglądane archiwa programów kulinarnych, kilka niezłych artykułów z zaprzyjaźnionych blogów oraz niezastąpiony przewodnik Lonely Planet, który wielokrotnie już ratował mi życie na obczyźnie.
Jest więc ta Sycylia dokładnie taka, jak mówią legendy: gorąca, leniwa i zakręcona na punkcjie dobrego jedzenia. Tego wpisu nie da się zamknąć w pięciu tysiącach znaków. I choć miałem do dyspozycji zaledwie 10 dni, w trakcie których uszczknąłem ledwie odrobinę niepowtarzalnych smakow wyspy, to podzielę się z wami przemyśleniami i kilkoma drobnymi wskazówkami. Pierwszeństwo daje sycylijskiej stolicy, bo Palermo to miasto niezwykłe, z pewnością jedno z najciekawszych kulinarnie miejsc, w jakich udało mi się być.
Na samym początku muszę rozczarować tych, którzy liczą na barwne opisy owoców morza i świeżych warzyw oraz sezonowych owoców. Oczywiście wszystko to znajdziecie w tym rozwrzeszczanym i ciasnym mieście. Ale znajdziecie to też w kurortach turystycznych nieopodal Rimini, które niegdyś wyjątkowo upodobali sobie polscy turyści. Pytam więc: po co? Lepiej zanurzyć się ciut głębiej i postawić na kuchnie uliczną, której Palermo mogą pozazdrościć największe stolicę Europy.
Na początku rejony portu jachtowego, gdzie o zmierzchu pojawiają się grille i wózki z czymś, co udało mi się spróbować już pierwszego dnia. Pani con Meusa to bułka sezamowa z podrobami cielęcymi, które powoli duszą się w smalcu. Procedura wygląda tak: miły starszy pan łapie połówkę bułki, przykrywa papierem, nabiera cedzakiem wszystkie te podroby i pakuje do środka. Ten papier służy do odsączenia tłuszczu, który wylatuje z bułki rwącym potokiem. Coś jeszcze? No nic. Kilka kropel cytryny, sól morska i już można testować najpopularniejszy fast food w Palermo. Radzę nie zastanawiać się nad zawartością, tylko jeść. W innym przypadku możecie nie skoczyć. Dla bardziej wrażliwych, w świetnym lokalu Antica Focacceria di San Francesco, serwują wersje asekurancką z dodatkiem ricotty i lokalnego sera caciocavallo.
To pierwsze mocne wrażenie. Kolejne czeka na was na lokalnym targu. Nie idźcie w rejon centralneg placu, mocno przystosowanego do potrzeb licznych turystów. Na targu w centrum dzielnicy Kapo, tuż przy wejściu stały dwa wózki. W jednym znajdziecie Sfincione, czyli lokalną odmianę pizzy. Grube ciasto, anchovies, ser i pomidory, a do tego słuszny chlust oliwy – to jedno z popularniejszych palermitańskich śniadań, z wyglądu przypominające nieco zapiekankę. Wózek numer dwa wygląda natomiast tak: przykryty szmatą gar i bułki do hot dogów. To znak, że muszą tam sprzedawać Frittolę, czyli resztki mięsa, pozostałe po uboju cielaka. Te skrawki są najpierw smażone, a potem gotowane w osolonej wodzie. Ortodoksyjnie je się to mięso z papieru, na który pan nakłada je ręką. Tym razem zachowałem się ostrożniej i wybrałem wersję z bułka. Porada taka jak wcześniej: jedzcie nie myśląc. A. uznała jednak, że w sumie w smaku nie jest to złe, ale konsystencja pozostaje trochę odstraszająca.
Po emocjonującym wstępie czas na bardziej przyziemne specjały. W Palermo mają oczywiście mniej awangardowe dania uliczne. Panelle to trójkątne placki z ciecierzycy, które możecie zamówić w bułce. Moim zdaniem najlepsze są skropione obficie sokiem z cytryny. Podobne wrażenia zapewnia wam Crocche, czyli rodzaj ziemniaczanych krokiecików, również dostępnych solo lub w bułce. Bezapelacyjną królową fast foodu na Sycylii jest Arancina, czyli panierowane i smażone kulki ryżu, nadziewane przeróżnymi dodatkami – od bakłażana po spaghetti.
Jeśli znudzi wam się żarcie na krawężniku możecie spróbować lokalnego specjału Pasta con la sarde. Mam co do niego mieszane uczucia. Lubię sardynki i chyba bardziej smakują mi w tej tradycyjnej, grillowanie wersji. Znajdziecie też Pastę alla Norma, czyli makaron z sosem na bazie bakłażana i pomidorów. Próbowaliśmy ale większych emocji nam ta potrawa nie dostarczyła. O dniach głównych się nie wypowiem, bo wielu ich nie próbowałem. Pamiętajcie jednak, że każdy posiłek warto zakończyć rurką z kremem na bazie wszechobecnej rocotty: Cannolo. Ten deser raczej nigdy mi się nie znudzi. Większość powyższych dań powinniście zresztą znaleźć również w innych zakątkach Sycylii. Jedynie dwa ekstremalne specjały z pierwszej części wpisu widzieliśmy wyłącznie w Palermo. Jeśli chcecie spróbować wszystkiego za jednym razem mam pro tipa: idźcie do wspomnianego lokalu Antica Focacceria di San Francesco. Znajdziecie tam wszystkie najpopularniejsze dania z Palermo pod jednym dachem i w bardzo przystępnych cenach.