Jest taki naród, który uważa, że cholesterol ma przed sobą kolosalną przyszłość. Ten naród ma kraj, gdzie piwo podaje się do śniadania, obiadu jak i kolacji. Kraj ten leży za naszą południową granicą i całkiem niedawno przeżyłem w nim kaca.
Gdybym pisał nowoczesną powieść obyczajową zacząłbym pewnie jakoś tak:
Promienie południowego słońca nieubłaganie wdzierały się do pokoju, tańcząc na utrapionej twarzy głównego bohatera. Ten, całym swoim jestestwem odpychał myśl o nieznośnych potrzebach fizjologicznych, które w końcu zmuszą go do opuszczenia łóżka – pierwszej stacji jego prywatnej drogi krzyżowej. Wcale nie pocieszała go myśl, że kompan, który jeszcze kilka godzin temu upajał się owocami czeskiej myśli piwowarskiej, przeżywa jeszcze większy dramat wewnętrzny…
No, mniej więcej tak mógłbym literacko opisać poranek, który około godziny 14:00 zaatakował mnie w czeskim Brnie. Jak już pewnie się domyśliliście było nas w tym Brnie dwóch: ja i jeden z najwierniejszych czytelników niniejszego bloga. Po bardzo udanym wieczorze przyszedł więc mniej udany „dzień po”, który jednak należało jakoś spożytkować. Mając w pamięci jedną z najszlachetniejszych polskich tradycji błyskawicznie zdecydowaliśmy: „czym się strułeś tym się lecz”. Z tą właśnie myślą skierowaliśmy pierwsze kroki w stronę starego miasta, licząc na zbawienne właściwości tlenu, którego po drodze będziemy mogli spokojnie nadużywać.
Pierwszym przystankiem naszej markotnej, dwuosobowej drużyny była piwnica (czyli piwiarnia, żeby ktoś – jak my w ograniczonym stanie świadomości – nie szukał tego lokalu w podziemiach!) o nieokreślonej nazwie. Nad wejściem mieniło się logo jednego z moich ulubionych czeskich browarów Bernard, co oznaczało, że ktoś wreszcie wyciąga do nas pomocną dłoń. Po kuflu numer jeden przyszła pora na śniadanie. Utopenec to danie równie dziwne jak jego nazwa. Marynowana kiełbasa wołowo-wieprzowa obecna jest prawdopodobnie w każdej czeskiej knajpie. Podają toto z marynowaną cebulą, papryką lub ogórkiem oraz chlebem. Dodatkowo, kuchnia obficie obsypuje cały talerz pieprzem. W towarzystwie kolejnego kufla Bernarda z pewnością takie danie potrafi postawić na nogi i do tego celu szczerze je polecam. Koszt tego egzemplarza: 40 koron.
Ponieważ rodzime metody walki z syndromem dnia poprzedniego zaczynały przynosić wymierne efekty postanowiliśmy iść za ciosem. Výčep na Stojáka to lokal, który otrzymał główną nagrodę Czech Bar Awards w kategorii najlepszy pub piwny. Nie znaliśmy innych kandydatów ale po poznaniu tego konkretnego miejsca skłonni jesteśmy się zgodzić. Poza typową czeską, wielkopańską obsługą, którą znamy przede wszystkim z powieści Jaroslawa Haszka w tym barze znajdziecie wybór najlepszych aktualnie lokalnych piw, które wypijecie na stojąco w bezpretensjonalnej atmosferze. Koszt półlitrowego kufla około 32 koron.
Leczenie kaca postępowało, a kuracjusze szybko poczuli się głodni. Przedostatnim przystankiem była więc flagowa restauracja browaru Starobrno. Można ją porównać do opisywanego niedawno Browaru Lubicz, gdzie przemysłowy, browarniczy styl zaadaptowano do eleganckich wnętrz sali jadalnej. Zamówiliśmy rosół z ogonów wołowych pod nazwą Čtvrt dne pomalu vařený vývar, który w naszym rozumieniu miał być naturalną kontynuacją leczenia oraz gulasz z knedlikami (Pomalu tažený guláš) dla towarzysza niedoli i żeberko (Uzené vepřové žebro) dla mnie. Kelner uznał, że z pewnością będziemy chcieli popić piwem i kolejne kufle w ekspresowym tempie zmaterializowały się na stole. Całość wyceniono na nieco ponad 500 koron.
Dania były przyzwoite, choć z pewnością nie należały do najlższejszych, co odczuliśmy wstając z krzeseł. Dlatego też ostatnim przystankiem na naszej trasie stał się okoliczny bar Viking, w którym przy dźwiękach tego utworu skonsumowaliśmy jeszcze pół litra najpopularniejszego czeskiego trunku oraz 50 gram gruszkowego ferneta, który rzekomo miał wspomóc trawienie. Czy wspomógł? Nie wiem, ale spało się po tym dniu wyśmienicie. Dobrou noc!