Ostatnim razem było o stacjonarnym Burgertacie, który nieco rozczarowuje. Zakończyłem tamten wpis buńczuczną zapowiedzią, że wkrótce opiszę inną stacjonarną wersję znanego food trucka, którą oceniam już nieco lepiej. Teleportujemy się więc nad Wisłę, wprost do Streat Slow Food Kiosk.
Jeśli w Burgertacie zakochałem się niegdyś od pierwszego wejrzenia, to w przypadku Streat Slow Food początki były znacznie trudniejsze. Trafiłem na ów pojazd przypadkiem, tuż po ich debiucie przy ulicy Kupa. Wizyta zakończyła się brutalnym zderzeniem wybujałych oczekiwań i smutnej rzeczywistości. Więcej w tamtych czasach było opowieści o doskonałym jedzeniu, podszytym slow-foodowymi legendami, niż rzeczywistej jakości. Tupnąłem nogą, obraziłem się i chwilę nie wracałem.
W takich przypadkach na pomoc zwykle przychodzi A. ze swoim zrzędliwym „no chodźże”, „chyba jestem głodna”, „chcę jeść”. Kiedyś zresztą raczyła mnie dosyć boleśnie kopnąć gdy zorientowała się, że kac wygrał z pędem do przygotowania jej obiecanego obiadu. Zwykle więc staram się w takich sytuacjach nie dyskutować i idziemy gdzie chce. Los chciał, że najbliżej był Streat Slow Food i moja niesłusznie skrywana uraza została zduszona przez rzecz o nazwie LeSer. Od tej pory miejsce szanuję i potwierdzam obiegową opinię, że potrafi to być jedna z najlepszych wytwórni burgerów w Stołecznym Królewskim.
A jak jest w wersji stacjonarnej naprzeciw Novotela przy Kościuszki? Odwiedziliśmy Streat Slow Food Kiosk, bo od rana czuliśmy, że to dzień burgera. Ponieważ pogoda ładna (i weekend) warto było połączyć kilka rzeczy: jedzenie, widoki i świeże powietrze. Wybór okazał się doskonały. Budka posiada wszystkie atrybuty wersji czterokołowej, a dodatkowo kilka krzeseł i stolików, ciekawą lokalizację przy samym zakolu Wisły, dzięki czemu możecie z powodzeniem podziwiać ruch samochodowy Moście Dębnickim wiekowe mury Wawelu.
A zamówiła wspomnianego wyżej LeSera z serem pleśniowym, karmelizowaną gruszką, pomidorem, piklami, rukolą i majonezem. Ja zdecydowałem się na NachoMana, w którego wpakowano ser cheddar, majonez, pikle, guacamole, sos z pieczonych ostrych papryk, sałatę i nachosy. Do tego duża porcja frytek z dwoma sosami (w tym bardzo pikantną propozycją „zły porucznik”), napoje w puszkach typu Chaikola i 58 złotych zniknęło z konta małżeńskiego.
Okazałe burgery otrzymaliśmy bardzo szybko, choć trzeba wziąć poprawkę na fakt, że akurat byliśmy jedynymi klientami. Do zawartości ciężko się jednak przyczepić, bo i mięso było usmażone w punkt i dodatków było w sam raz, i z sosami nie przesadzono. Byłaby pewna piątka gdyby nie bułka, która niestety zbyt długo czekała na swoją kolej, przez co kruszyła się niemiłosiernie, szczególnie w starciu z sosami i mokrymi warzywami. Zapomnijcie o estetycznej konsumpcji i miejcie w pogotowiu sporą ilość serwetek.
Drugim minusem są bardzo przeciętne frytki, które szczególnie krytykowała A., a jest ona zdecydowanie bardziej świadomym konsumentem smażonych ziemniaków niż ja. Kilka w pudełku się ostało, choć było to również spowodowane rozmiarami burgerów, do których nijak przyczepić się nie da.
Będąc w okolicy z pewnością wrócę, bo – mimo wpadek – były to smacznie i sensownie wydane pieniądze. Nie było ich zresztą aż tak wiele, a stosunek jakość versus cena z pewnością przemawia na korzyść kiosku.
Streat Slow Food Kiosk, Kościuszki 1
PLUSY:
- Rozmiar burgerów
- Fajne kompozycje
- Proporcje dodatków
- Ceny
MINUSY:
- Sucha i rozpadająca się bułka
- Przeciętne frytki