Krowa jaka jest, każdy wie: dwa rogi, cztery nogi i łaciate cielsko. A może jest inaczej? Może krowa to metalowy kontener, cztery koła i rura wydechowa? Taka forma popularnego zwierzaka jest nam ostatnio coraz bliższa.
Food trucki to moda, która zdaje się nie przemijać. Zaczęło się nieśmiało. Jeśli nie liczyć niebieskiej Nyski spod Hali Targowej, prekursorem obwoźnego street fooda był Salt and Pepper Food Truck. Pojazd ten zniknął z kulinarnej mapy Krakowa, ale następców i naśladowców przybywa z każdym miesiącem. Wybierając miejsca do tego – wyjątkowo subiektywnego – zestawienia, kierowałem się dwoma kryteriami: muszą być tam burgery i to coś musi być wolnostojącą formą na kółkach, która w perspektywie jest zdolna do zmiany lokalizacji.
Spacerek po mieście zacząłem – a jakże! – od Rynku Głównego. Jak każdy Krakus uważam, że to tam najpewniej zlokalizowano centrum wszechświata. O dziwo, na powierzchni 200 na 200 metrów, burgerów na kółkach nie znalazłem. Trzeba było ruszyć w stronę teatru Bagatela, a w zasadzie na tyły tegoż przybytku. Od kilku miesięcy rozgościł się tam Burgertata, czyli wóz, który jako pierwszy bardzo mi swoimi burgerami zaimponował.
Na pierwszy rzut oka może się podobać. Niby obskurne to podwórko, które kiedyś znałem jedynie z corocznych wypraw po podręczniki szkolne. Food truck dodał mu jednak trochę świeżości i – bądź co bądź – ożywił osowiały placyk. Mają w Burgertacie różne kombinacje burgerów – od klasycznych, po bardziej wymyślne wariacje. Szczególnie polecam wersję Hawaii, wzbogaconą o ananasa, ketchup bananowy i ser ementaler. Dla miłośników ostrości dobrym wyborem będzie z kolei Fire Starter, którego moc wielokrotnie dała mi się we znaki. Czy Burgertata ma minusy? Pewnie, że tak. Głównym grzechem jest nierówna forma. Czasem serwują burgery fantastyczne, a czasem wyraźnie słabsze i jest to bardzo arbitralne określenie. Ceny zróżnicowane, za nieco bardziej wymyślne kombinacje zapłacicie od 16 do 20 zł. Wóz znajdziecie na Krupniczej 6.
W okolicach Rynku dłużej nie ma co przesiadywać, czas ruszyć na Kazimierz. Zaczniemy oczywiście od legendarnego klasyka – Streat Slow Food. Parkują panowie na ulicy Kupa, tak mniej więcej w połowie tej ulicy, dokładnie tam, gdzie od lat szczerzą się do nas dwie puste działki.
Do wyboru macie kombinacje zaskakujące, na czele z moim ulubionym Batatajem, wyposażonym w grillowanego batata, ostre pikle i chutney z mango. Dla pań polecam LeSera, w którym jak zawsze sprawdza się połączenie sera pleśniowego z marynowaną gruszką i rukolą. Siedzicie oczywiście na skrzynkach albo paletach, coś w końcu z tej Warszawy musieliśmy pożyczyć. Za burgera zapłacicie od 14 do 18 złotych, a pieniądze możecie zostawiać pod adresem Kupa 10.
Jeśli kolejka w Streat Slow Foodzie was odstraszy nie musicie się specjalnie przejmować. Google Maps twierdzi, że 400 metrów dalej znajdziecie food trucka pozbawionego stałego napędu. To przyczepa, trochę przypominająca wozy cyrkowe, a nazywa się po prostu Krakowski Grillowany Burger. Spróbowałem tam klasycznych połączeń, zatytułowanych po prostu: Ostry oraz Ser i Cebula. Ten pierwszy faktycznie był ostry, bo nafaszerowano go marynowaną papryczką jalapeno. Z tego powodu przypominałem nieco lokomotywę z wiersza Julia Tuwima. Wiecie: „żar z rozgrzanego brzucha bucha” itd. Mankamentem jest na pewno bułka, która utrudnia jedzenie i jest jej zwyczajnie za dużo. Bardziej kojarzy się z supermarketem niż piekarnią, choć pewnie i ta potwora znajdzie swojego amatora. Plusem dodatnim są ceny. Zapłacicie maksymalnie 16 złotych, a to wszystko na ulicy Dajwór 17, tuż obok parkingu.
Jeśli jeszcze jesteście na Kazimierzu to idźcie na róg ulic Wąskiej i św. Wawrzyńca. Tam właśnie powstało nowe zagłębie food trucków. Są kebaby, są frytki, są maczanki krakowskie, a ostatnio nawet grillowane oscypki i mleczne koktajle. Między nimi zerka jednak do nas Boogie Truck, który napęd już posiada. Zjecie w nim przewidywalne kombinacje wołowiny z klasycznymi dodatkami. Bezpiecznym wyborem będzie pozycja o nazwie BBQ Burger z sosem BBQ i serem cheddar. Jest też Boogie Burger, którego składniki zmieniają się sezonowo. Co wyróżnia Boogie Trucka? Poza żółtym kolorem są dwie rzeczy, jedna dobra, a druga niedobra. Zacznijmy od złego: bułka z sezamem. Nie przepadam za sezamem i mam wrażenie, że serwując pieczywo z ponadprzeciętną dawką tego nasiona powinno się o tym informować. Co zaskakuje pozytywnie? Pytają o stopień wysmażenia mięsa, co zdarzyło mi się do tej pory tylko w Burgertacie. Zapłacicie 15-17 zł i wiedzcie, że te burgery są pokaźnych rozmiarów. Będziecie musieli więc na chwilę przysiąść na którejś skrzynce po coli z Hamburga przy św. Wawrzyńca 17.
Po śródmiejskiej eskapadzie czas odwiedzić miejskie peryferia, gdzie zresztą sam rezyduję. Ruczaj stał się niedawno burgerową potęgą, bo zainstalowały się w tym rejonie aż dwa food trucki. Zacny Burger Milordzie ulokowany jest na parkingu pod Kauflandem. Wygląda trochę onieśmielająco, bo ten rodzaj samochodu (a w zasadzie jego atrapy) znamy przede wszystkim z filmów o prohibicji. Przetestowałem tam sezonową nowość: GruszGonzolę. Jak sama nazwa wskazuje, jest w tej bułce gruszka, jest ser gorgonzola i jest rukola. Niestety ktoś wpadł na pomysł, że do tego słodkiego zestawienia dołoży jeszcze buraka. Jak wiecie, burak słodki jest. Ogólny obraz był więc słodki, trochę za słodki. Ceny nie są najniższe, bo to pierwszy wóz w którym z pewnością zostawicie powyżej 20 zł, chyba że zdecydujecie się zjeść przy Norymberskiej 1 burgery klasyczne, wtedy uda się nieco zaoszczędzić.
Ostatniego pojazdu nie powstydziłoby się pewnie dowództwo amerykańskich sił zbrojnych. Tarantiro to burgerowóz, który przypomina starszego brata furgonetki, znanej z serialu Drużyna A. Z daleka wygląda trochę posępnie. Ktoś zapewne sympatyzuje z jednym reżyserem, bo w menu spotkacie Marsellusa z szynką szwarcwaldzką i bekonem albo Machette, wypełnioną pastą jalapeno. Bardzo mi się na Bobrzyńskiego 10 podobało, bo burger zgrabny, bułka chrupiąca i jest gdzie usiąść. Ceny – jak to na Ruczaju – wysokie. Znów liczcie się z tym, że wasz portfel będzie lżejszy co najmniej o 20 zł.
Który wóz jest moim faworytem? Mentalnie najbliżej na Krupniczą, geograficznie na Bobrzyńskiego, a weekendowo na Kupa. Jeśli zrozumieliście tę pokrętną odpowiedź, nie przeszkadza wam europaleta zamiast krzesła i beczka zamiast stołu, to macie szanse na ciekawą wycieczkę kulinarną „pod chmurką”. Kiedyś mieliśmy pod Wawelem epidemię kebabów, później rynek zdominowało chaczapuri, jeszcze później zapiekanki. Dziś żyjemy w epoce burgera i – czy nam się to podoba, czy nie – jesień tej epoki wydaje się jeszcze bardzo odległa.