Rzadko się zdarza, żeby jakiś powrót wywołał aż tyle emocji u rozentuzjazmowanej gawiedzi. O ponownym otwarciu Meat & Go mówiło się jednak od bardzo dawna, a ci „dobrze poinformowani” co rusz donosili o planowanej dacie i miejscu. Ostatecznie lokal zadebiutował w centrum rozpusty przy Dolnych Młynów pod koniec ubiegłego roku i jest to naprawdę udany powrót.
Z początku wydaje się, że wielkiej rewolucji nie będzie. Jest jakaś dykta z nazwą i jest obskurny przedsionek, którego istnienia na razie jeszcze nie pojmuję. Kiedy przekroczycie próg właściwego lokalu sytuacja zmienia się jak po przejściu przez króliczą norę – jest inaczej, jest bardziej ekskluzywnie. Jest tak bardzo inaczej, że aż trudno uwierzyć, iż bufetowe okienko z Kazimierza przepoczwarzyło się w coś takiego.
Nie będę zamieszczał amatorskich zdjęć lokalu. Znacznie lepsze i wiernie oddające rzeczywistość znajdziecie na profilu Meat & Go w niebieskim serwisie społecznościowym. Na mnie lokal zrobił bardzo pozytywne wrażenie i spokojnie mógłby konkurować z przybytkami, serwującymi bardziej wyrafinowane dania degustacyjne (to te, które należy wytropić na talerzu). Surowe, niewykończone ściany, wysokie stoły, drewno, metal i trochę zieleni tworzą modny, industrialny klimat. Waszej uwadze polecam szczególnie detale, takie jak podstawy stołów czy krany w toaletach. Niby pierdoły, a składają się na spójną opowieść.
Wydaje się więc, że słaby punkt poprzedniej lokalizacji zamienił się w poważny atut. A co z jedzeniem? No cóż, jak zawsze w przypadku dań arcymięsnych punkt widzenia zależy od… płci. Tak to już jest, że wśród młodszego pokolenia kobiet zachwyt nad słusznym kawałem krowy czy świni często ustępuje miejsca pewnej dawce sceptycyzmu. A. nie jest w tym przypadku wyjątkiem i – choć odniosłem pewne sukcesy pedagogiczne – nie zanosi się w tym względzie na specjalne zmiany. Stąd opinie były nieco różne i o tym niżej.
Poszliśmy – a jakże – w niedzielne popołudnie. Ot, taki tradycyjny polski fast-obiad po lekkim nadużyciu trunków dnia poprzedniego. Tłumów nie było, choć oczywiście stolik współdzieliliśmy, bo taki już urok Meat & Go. Menu zdecydowanie bardziej obszerne i estetyczne. Z jednej strony znajdziecie dania z wołowiny, a z drugiej wieprzowinę oraz gościa (w postaci piersi z gęsi). Wśród kilkunastu pozycji bez trudu zlokalizujecie bohaterów poprzedniej odsłony Meat & Go. Jest więc Pekefleish, jest Jerk Pork i jest Porchetta. Na tę ostatnią zdecydowała się A., bo – jak później tłumaczyła – mignęło jej, że będzie karmelizowana cebula, a ją lubi i szanuje. Jako wielbiciel piątej ćwiartki i buraków musiałem wybrać bułkę z Ozorkiem wołowym i szarym sosem. I tutaj od razu warto się zatrzymać, bo w przyrodzie nic nie ginie. Mamy ładniejszą przestrzeń, mamy wygodę, mamy więcej miejsc ale też więcej musimy zapłacić. Wszystkie pozycje z menu podrożały w stosunku do czasów z Placu Żydowskiego o jakieś 5 zł. Za wspomniane wyżej kanapki wraz z dwoma butelkami coli przyszło nam zapłacić ponad 50 zł. Drożej, ale rozsądnie i z pewnością warto.
Zamówienie składacie oczywiście sami przy barze, a ekstremalnie miła obsługa wyda wam numerek, po którym rozpoznacie swoje własne rynienki z bułkami. Te rynienki kojarzą się trochę z pediatrą, który magazynuje w nich patyczki do badania chorego gardła, pomysł jednak zacny, bo nie upaćkacie stołu, a dodatkowo podają wam serwetkę z nazwą konkretnej bułki więc się też nie pomylicie. Na pierwszy rzut oka obie propozycje wyglądały prawie identycznie. Smakowały jednak inaczej i dla mnie obie były warte tej wycieczki.
Mięso kruche, a dodatków w sam raz. Wielkość porcji stawia bułki z Meat & Go wśród alternatyw dla kebabów i pojedynczych burgerów. Na pełnoprawne danie typu „obiadowego” jest jednak ciut za mało – zabraknie wam pewnie frytek albo innych kartofli. A. pomarudziła, że jednak trochę inaczej sobie tę Porchettę wyobrażała i że tej cebulki było tyle, co kot napłakał. Faktycznie, mogłoby jej być więcej, bo troszkę zginęła przytłoczona słuszną porcją wieprzowiny. Mięsożerca się tym jednak nie przejmie i z pewnością będzie chciał wrócić. Znajdziecie zresztą w tym lokalu nie tylko bułki i kanapki, ale też pieczone żeberka czy boczek, które zaserwują wam w tradycyjnej formie, na talerzu.
Idźcie i jedzcie ale w weekendy uważajcie, być może przyjdzie wam trochę poczekać (na miejsce i zamówienie).
Meat & Go, Dolnych Młynów 10 (między Weźże Krafta, a Lastriko)
PLUSY:
- Wystrój
- Menu
- Obsługa
- Świetne mięso
MINUSY:
- Bywa, że trzeba dłużej poczekać (nie ich wina)