W ostatnich miesiącach, poza ogólną burgerową fiksacją, rozwija się w kraju kierunek „nowości”. Importujemy więc wszystkie oryginalne pomysły gastronomiczne z najdalszych zakątków świata i prezentujemy je Polakom. Możecie więc w Krakowie samodzielnie smażyć mięsa na grillu w blacie stołu, możecie wybierać sushi z drewnianych łódeczek albo jeść parówki w formie chrupiących lizaków. Od jakiegoś czasu możecie też samodzielnie gotować najróżniejsze produkty w chińskim bulionie.
Gotowanie może się kojarzyć dwojako: albo jako ten słuszny i zdrowy sposób przyrządzania żywności, albo jako japońska forma tortur, znana z powieści Jamesa Clavella. Jak uczy doświadczenie, gotowanie mięsa czy warzyw najczęściej kończy się gorzej, niż te wszystkie dalekowschodnie praktyki. Dostajemy na talerzu górę protein, która – ze sporą dozą optymizmu – bywa nazywana obiadem kulturysty. W Krakowie otwarto tymczasem lokal, który chce zmienić to negatywne podejście do gotowania. Mr.Lee’s to pierwszy (jak twierdzą właściciele) lokal Tajwański w Polsce, a jego specjalnością jest Hot pot.
Mieści się ten przybytek na Karmelickiej, w bramie od lat znanej jako siedziba restauracji i kawiarni Avanti. Wybraliśmy się z A. prosto z pracy, więc byliśmy nie licho głodni. Z perspektywy stwierdzam, że – biorąc pod uwagę okoliczności – wybór lokalu był lekkomyślny. Niemal umarliśmy z głodu, zanim zdążyliśmy te wszystkie specjały ugotować.
Po kolei.
Pierwszą, uderzającą rzeczą wewnątrz Mr.Lee’s jest zapach bulionu, zdecydowanie inny, niż znany z azjatyckich knajp odór oleju. Tu jest przyjemnie, choć wystrój raczej nie zapada w pamięć. Fajne są aktualne zdjęcia z Tajwanu, które częściowo wyparły tandetne ozdóbki, lampiony i ornamenty. Po zajęciu miejsca szybko okazało się, że niestety trzeba się przesiąść, bo do Hot pota konieczny jest większy stół, niż standardowa „dwójka”. W ogóle zamówienia są w tym Mr.Lee’s bardzo nowoczesne: dostajecie kartkę z menu, podkładkę i długopis. Na tej kartce zaznaczacie w krateczkach na co też macie ochotę. W ten sposób wyręczamy kelnerki z problematycznego notowania naszego zamówienia w podręcznych notesikach. Sprytne, choć niezbyt ekskluzywne.
Zamówiliśmy Hot pot w wersji dla 2-3 osób. Do tego bubble tea, czyli kolejną „nowość” nad Wisłą. Rodzajów tego napoju jest naprawdę dużo, zarówno samej herbaty jak i wkładek – od tych mlecznych, po owocowe; od żelek, po strzelające kulki. Kiedy już ulokowaliśmy się przy stoliku spełniającym standardy Hot pota przyniesiono malutką kuchenkę indukcyjną, na której 10 minut później wylądował garnek. Podzielono to naczynie na dwie części, w których znajdowały się buliony: łagodny i pikantny. Buliony były gorące ale jeszcze nie wrzały, co jest koniecznością w przypadku tajwańskich dań. Pomimo przerażającego głodu musieliśmy więc poczekać kilka minut, aż nasza osobista kuchenka rozgrzeje garnek do odpowiedniej temperatury. Jako wkładkę przyniesiono co następuje: plastry karkówki wołowej, kurczaka i mostka wieprzowego, brokuły, sałatę lodową i sałatę pekińską, uzupełnione przez pieczarki i boczniaki. Dodatkowo dostaliśmy po dwie kuleczki mięsne i cztery pierożki. Owoce morza reprezentowały krewetki, które – o zgrozo! – były różowe. I tego nie mogę niestety zrozumieć. Jeżeli już stawiamy przed klientem krewetki, które ten ma sobie sam ugotować, to powinny to być krewetki szare. Te różowe, wstępnie ugotowane, i tak wyjdą – mniej lub bardziej – gumowate.
Hot pot uzupełniony był przez świetne sosy (w ramach zestawu przysługiwał nam tylko jeden, drugi musieliśmy zamówić dodatkowo). Te sosy to naprawdę fajna rzecz. Polecam chilli, który nie przypomina zupełnie tego słodkawego syropu z chińskich jadłodajni. Pogotowaliśmy nasze specjały dobre półtorej godziny. Trochę ten proces trwa i – nie owijając w bawełnę – nie przejedliśmy się. Hot pot to w gruncie rzeczy bardziej rozrywka i sposób spędzenia wolnego czasu, niż sycący obiad czy kolacja. Fajnie wrzucić kawałek wołowiny do bulionu, by po 15 sekundach wyjąć ugotowany plaster. Fajnie wymieniać się produktami i fajnie nabrudzić na stole (bajzel zrobiliśmy straszny). Jeśli więc chcecie miło spędzić czas w restauracji, to idźcie. Jeśli jesteście ciekawi działania Hot pota, to też idźcie. Jeśli jesteście głodni: nie idźcie. W sumie za naszą porcję zapłaciliśmy niecałe 100 zł. Hot pot kosztował 65 zł, dodatkowy ryż i sos kolejne 7 zł, a dwie bubble tea 20 zł. Nie żałujemy inwestycji, ale w domu trzeba było zajrzeć do lodówki.
Wystrój: 7
Obsługa: 8
Menu: 8