Dziś raz na zawsze rozprawię się z ulicą Św. Krzyża i tamtejszymi przybytkami spod szyldu Tomasza Leśniaka. Ostatnim razem było o zakrapianym wieczorze w Bistro Bene, to teraz będzie o zdecydowanie spokojniejszym popołudniu w Nota Resto.
Chwilowo stałem się bezrobotny. Nie jest to na szczęście jakaś przewlekła historia, a raczej krótki epizod, który postanowiliśmy z A. uczcić w smaczny i dekadencki sposób. Ponieważ wciąż jeszcze żyłem wrażeniami z pierwszej wizyty w lokalu kucharza reprezentacji Polski, zdecydowaliśmy, że wypada pójść za ciosem (a w zasadzie za ścianę).
Wybraliśmy się do Nota Resto piątkowym popołudniem. Ja: głodny, wesoły i bezrobotny, A. tylko głodna i wesoła. Ponieważ był to jeden z cieplejszych dni lata zrezygnowaliśmy z konsumpcji w gustownych wnętrzach restauracji (podobnie jak za ścianą, również w Nota Resto wystrój wnętrza zasługuje na piątkę z plusem) i przeszliśmy od razu do ładnego i zacisznego ogródka na tyłach kamienicy.
Od samego początku zwróciliśmy uwagę na doskonałą obsługę. Nie często jesteśmy pod wrażeniem ekipy, która przyjmuje nas w restauracjach. Tym razem oboje zgodziliśmy się jednak, że kelnerzy są wyjątkowo mili i kompetentni, a przy okazji chętnie wszystko wyjaśnią, nakierują i inteligentnie pożartują. Bez dwóch zdań: miło spędzić tam trochę czasu.
Menu również przypadło nam do gustu. W zasadzie każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Są pozycje zasługujące na miano wykwintnych i wyszukanych, jak choćby Comber z jelenia na sosie z czarnego bzu czy Duszona gicz z różowej cielęciny na szafranowym risotto. Z drugiej strony sąsiadują z nimi dania zupełnie zwyczajne, jak klasyczny Tatar z siekanej polędwicy wołowej, znany z poprzedniej wizyty Burger Bene czy wreszcie wybór steków z wołowiny polskiej i argentyńskiej. Jedyna rzecz, która w karcie bawi, to wspominana już megalomania autora. Na każdej stronie znajdziecie podobiznę Tomasza Leśniaka wraz z krótkim wierszykiem, opiewającym geniusz wyżej wymienionego, w stylu:
Pomysłów tysiące ma Szef Leśniaczek:
raz to perliczka do zupy skacze,
raz to bataty w garnku lądują.
Zupy sycące, co regenerują.
Zdanie każdy wyrobi sobie samodzielnie. My przeczytaliśmy wszystkie wierszyki, obejrzeliśmy wszystkie rysunki i zamówiliśmy co następuję: dla A. Zupę dnia, którą okazał się Chłodnik wiśniowy z serem gorgonzola a także Pappardelle z liśćmi pietruszki oraz sosem z masła truflowego i borowika stepowego. Dla mnie Rosół z perliczki z liśćmi botwiny i burakami oraz Wolno duszone policzki wieprzowe w czerwonym winie z cebulą, kminkiem, cząbrem i dodatkami w postaci musu z buraków i kaszy gryczanej niepalonej. Za namową kelnera zdecydowaliśmy się także na porcję Pierogów z kaczką i kasztanami jako wstawkę (lub bardziej po światowemu: intermezzo) między zupami i daniami głównymi. Tego dnia świętowaliśmy lanym piwem, głównie z powodu dosyć wysokiej temperatury.
W ramach „czekajki” zaserwowano nam domowy chleb z równie domowym masłem, owiniętym w fantazyjny papier. Proste, efektowne i całkiem smaczne. Nawet A. podziubała, choć zwykle podchodzi do jasnego pieczywa jak pies do jeża. Na zupy nie czekaliśmy długo. Chłodnik wyglądał bardzo efektownie, choć i tak przegrał z zamaszyście wlanym na talerz bulionem z perliczki. Pisałem już kiedyś, że łykam takie efekciarskie sztuczki i tym razem również mnie kupiono. Oba dania były smaczne, owocowy chłodnik fajnie złamano ostrym serem pleśniowym, a nudnawy zwykle rosół bardzo ożywiły buraki i liście botwinki.
Kolejnym daniem były pierogi, które zaserwowano nam na efektowej patelni z dwoma plastrami podsmażonego boczku i sosem z jabłkami i majerankiem. Moim zdaniem do tego dania zwyczajnie nie da się przyczepić: jest lekko słodkawe, a jednocześnie złamane słonym boczkiem i majerankiem, ciasto zostało z kolei szczelnie wypełnione konkretnym, wilgotnym farszem. Zgodnie uznaliśmy, że było to najlepsze danie tego dnia i również z tego powodu podziękowania należą się kelnerowi.
Po takim przerywniku dania główne nie miały łatwego zadania, ale oba dały radę. Makaron A. uznaliśmy za wyjątkowo udany i całkiem ciekawy, choć zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że wszelkiej maści pasty to zwykle najnudniejsze dania z karty. W tym przypadku każdy element był perfekcyjny, dzięki czemu znów ciężko znaleźć słabe punkty. Policzki to w zasadzie wariacja na temat tradycyjnego, polskiego obiadu. Smak bardzo podobny, choć lekko podkręcony przyprawami i nietypowymi konsystencjami, a także doskonale ugotowaną kaszą.
Za opisany obiad (bez napojów) przyszło nam zapłacić 104 zł i z pełną świadomością napiszę: to niewiele. Świetna obsługa, świetne jedzenie, efektowny sposób podania, przyjemne wnętrze – czego ja mam chcieć więcej? Można szukać legendarnych kwadratowych jaj, można czepiać się megalomanii czy braku konsekwencji w menu, bo niektórych pewnie drażni to pomieszanie pizzy, giczy i burgera. Z drugiej strony, wbrew temu, że wizerunek Tomasza Leśniaka jest w Nota Resto wszechobecny, ta restauracja jest klientocentryczna (przepraszam z góry za to koszmarne sformułowanie). Od wejścia czujemy się w niej najważniejsi i nasze gusta są tutaj na pierwszym miejscu. Przekleństwem lokalu może być natomiast lokalizacja, bo – podobnie jak w przypadku bistra – turystom nie po drodze, a Krakusom na Rynek to już nie wypada.
Nota Resto by Tomasz Leśniak, Św. Krzyża 17
PLUSY:
- Doskonała obsługa
- Ciekawe menu
- Bardzo dobre jedzenie
- Ładne wnętrze
- Stosunek jakość versus cena
MINUSY:
- Do tej pory nie stwierdzono