Dziś hot dogi jemy przede wszystkim na stacjach benzynowych, wydając na nie zdecydowanie za dużo, a otrzymując zdecydowanie za mało. W Stołeczno Królewskim są jednak miejsca, gdzie hot dog trzyma się dzielnie od lat, a powstają też i takie, które mają nadzieję do tej tradycji kiedyś nawiązać.
Pamiętam czasy, gdy bułka z parówką była jednym z najpopularniejszych fast foodów. W latach dziewięćdziesiątych stanowiła obowiązkową pozycję w menu ulicznych barów, a to w formie standardowej ze zwykłą parówką z delikatesów, a to z niewidzianą od lat kiełbaską leszczyńską. Czasy te już dawno za nami, a dziś w najlepsze trwa dyktatura burgera, który absolutnie zdominował inne szybkie dania. Mamy jednak w mieście mały ruch oporu, do którego systematycznie dołączają kolejne miejsca.
Rondo Matecznego to krakowskie wrota do lat dziewięćdziesiątych. Tuż za nim rozpoczyna się ciąg ulic Kalwaryjskiej i Limanowskiego, niemiłosiernie upstrzony szyldami, reklamami i banerami. Znajdziecie tu to, co powoli znika z innych rejonów miasta: małe sklepiki z różnorodnym asortymentem. Są sklepy obuwnicze, są odzieżowe, znajdziecie sprzedawcę RTV i AGD, a także zegarmistrza. W kilku miejscach nieśmiało zaznaczają swoją obecność lombardy, a jeszcze dalej jubilerzy. Samo rondo doskonale wpasuje się w ten klimat, a jednym z jego symboli jest bar Alabama, od lat stojący niedaleko parkingu u wylotu Rydlówki. Znajdziecie w nim najpopularniejsze fast foody: od hamburgerów zaczynając, przez zapiekanki, na wspomnianych hot dogach skończywszy. Te ostatnie pojawiają się zresztą w kilku formach, wśród których prym wiedzie Mega De Luxe z Serem. To bułka z parówką o długości przeszło 30 centymetrów, podgrzewana w piecu z dodatkiem sera, a następnie uzupełniona świeżymi warzywami. Porcja dosyć słuszna, zdecydowanie przywołująca wspomnienia z dzieciństwa. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach może zawsze zamówić wersją małą bądź „super”, które będą miały o kilka centymetrów mniej. Zjedzony przeze mnie hot dog „mega” kosztował 6,50 zł, czyli tyle ile przeciętnie życzą sobie na wszystkich stacjach benzynowych za porcje zdecydowanie mniejsze i biedniejsze.
Alabama to hot dogi jakie znaliśmy i lubiliśmy. Nie mają jednak szans w walce z nowoczesnymi burgerami. Jakiś czas temu pojawiły się pierwsze próby serwowania tych „lepszych” hot dogów. Wraz z powstaniem nowego dworca głównego otwarto w tamtejszych podziemiach lokal, który miał się specjalizować w bułkach i parówkach. Byłem raz i zupełnie niczym mnie tamto miejsce nie urzekło. Chyba nie tylko mnie, bo kilka miesięcy temu przestało istnieć. Następna próba miała miejsce w Forum, czyli mekce wszystkiego co nowe i modne. W lecie serwowano tam miniaturowe hot dogi, które – z uwagi na swój nikczemny rozmiar – mogły zadowolić przede wszystkim tych najbardziej zdesperowanych imprezowiczów. Przyznać jednak należy, że – jak większość dań serwowanych w tym przybytku – były bardzo smaczne. Kolejną próbę stworzenia hot dogów na miarę XXI podjęto na Dietla, a ta próba nazywa się Soup Dog.
Dokładnie na rogu ulic Dietla i Stradomia, w przejściu pod arkadą, zlokalizowano okienko serwujące zupy i hot dogi. Z jednej strony miejsce nieco upierdliwe, bo nijak nie wypatrzycie go z samochodu czy środków komunikacji miejskiej. Z drugiej bardzo fajnie, że w takiej scenerii powstało coś innego, niż stragan z rajstopami i skarpetami. To „coś innego” jest zresztą całkiem estetyczne. Wykorzystując palety, skrzynki i sztuczne rośliny zaaranżowano dosyć przytulną i nowoczesną przestrzeń, w której spokojnie możecie zjeść kilka dań z krótkiego, acz treściwego menu.
Macie do wyboru dwie zupy, które zmieniają się cyklicznie. Wspominam o nich z obowiązku, bo ani ich nie próbowałem, ani też nie są tematem tego tekstu. Tematem są natomiast hot dogi, a tych mamy do wyboru aż pięć: Klasyczny, Tikka Masala Dog, Goat Dog, Kimchi Dog i BBQ Dog. Oprócz tego jest również klasyczny niemiecki Currywurst, który możecie nabyć w zestawie z zupą za jedyne 10 zł. Byłem w Soup Dogu dwukrotnie, za każdym razem próbując innego hot doga. Wersja Kimchi Dog składa się z kiełbaski wieprzowej, kimchi, musztardy azjatyckiej i czerwonej cebuli. Jest to najbardziej zdradzieckie danie, jakie miałem okazje ostatnio konsumować. Zaświadczyć o tym mogłyby moje spodnie, kurtka i koszula, gdyby tylko mogły mówić. Uważajcie, bo – choć smaczny – różnej maści sosy wypływają z niego z każdej możliwej strony. Taka przyjemność kosztowała mnie równe 10 zł.
Hot dog Klasyczny jest już mniej podstępny, a w jego skład wchodzi kiełbaska wieprzowa, pomidor, ogórek, cebulka, ser i sos piklowy. Można go zjeść bez konieczności późniejszej wizyty w pralni. Kosztuje taka bułka 8 zł, jednak dla przeciętnego faceta to zdecydowanie za mała porcja. Musicie więc liczyć się z koniecznością pochłonięcia dwóch hot dogów, bądź hot doga i którejś z oferowanych zup. Nadal będzie to jednak kwota niższa, niż ta, którą trzeba wydać na burgera kilkaset metrów dalej. Warto polecić również lemoniady, które Soup Dog oferuje w dosyć przystępnych cenach. Kubek arbuzowej kupicie już za 3 zł.