Nadeszła pora na ziemniaka. Ziemniak to takie warzywo, które zwykle wzbudza skrajne emocje. Jedni nie wyobrażają sobie bez niego życia, inni przeklinają i uważają za relikt przeszłości, jedzenie plebsu, zapychacz żołądka. Ci drudzy są na szczęście w zdecydowanej mniejszości.
Tradycja jedzenia ziemniaków szczególnie silna jest w Polsce północnej. Na Podlasiu z ziemniaków robią prawdziwe cuda: babki, kiszki czy kartacze. Ta forma jest mi szczególnie bliska, zwłaszcza spożywana w barze Jarzębinka w Supraślu. Miejsce to plasuje się w ścisłej czołówce mojej prywatnej listy ulubionych restauracji. Tym razem będzie jednak o innym rejonie, również w ziemniakach rozmiłowanym. Stolicą polskich wielbicieli ziemniaka jest Poznań. Nie wiedzieć czemu, akurat w tym rejonie nazywany jest Pyrą, a etymologii ponoć można się doszukiwać w Peru, skąd ziemniaki w istocie pochodzą. Naciągane, ale to chyba w tej chwili jedyne sensowne wyjaśnienie poznańskiego słownictwa.
Jest więc w tym Poznaniu takie danie, które nazywamy Pyrą z gzikiem. Ten gzik to po prostu twarożek ze śmietaną i szczypiorkiem, który towarzyszy tytułowej pyrze. Może być ona gotowana, a może też pieczona, w formie bardziej zbliżonej do ziemniaków z ogniska, czyli jedynej formy poczciwego kartofla, na którą A. reaguje z euforią. Miejsc, gdzie można spożyć Pyrę z gzikiem jest z pewnością w Poznaniu wiele, ja miałem okazję w Pyra Barze, który swoją filię ma również w Gdańsku.
Koncepcja bardzo mi się się podoba. Jak sama nazwa wskazuje, w Pyra Barze wszystko kręci się wokół ziemniaka. Są więc klasyczne formy, z plackami ziemniaczanymi i zapiekankami, a są też mutacje regionalne, takie jak wspomniana Pyra z bzikiem (tak nazywa się to danie w Pyra Barze), Szare ale jare (kluski z kapustą i skwarkami) lub Plyndze (wielkopolska odmiana placków ziemniaczanych). Porcje w Pyra Barze są zabójcze, nawet dla najbardziej wygłodniałych konsumentów. Całość serwowana w formie mocno inspirowanej PRLem, z talerzami i kubkami, znanymi ze stołówek szkolnych i kolonii. To w Poznaniu, a co na temat ziemniaków mamy do powiedzenia w Krakowie?
Mamy pod Wawelem miejsce, nazywane Halą Targową. Przy tej Hali Targowej ustawia się z kolei słynna Niebieska Nyska, z której serwowane są jeszcze bardziej znane kiełbaski. Ostatnio już wyrażałem swoją opinię na temat tego magicznego miejsca, a teraz opisuje je tylko dlatego, że naprzeciw Nyski ulokował się inny, dosyć nietypowy fast food. Krakowski Kumpir od jakiegoś czasu przewija się w meldunkach znajomych na Facebooku. W związku z tym, wybierając miejsce na późną kolację, ruszyliśmy z A. w stronę Grzegórzeckiej.
Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się przeciętne, w stronę złego. Krakowski Kumpir to budka, kojarząca się raczej z kiepską „kebabiarnią” niż nowoczesnym fast foodem. Oferta jest tu jednak nietypowa, bo można spożyć wielkiego, pieczonego ziemniaka. Ten ziemniak standardowo podawany jest z serem i masłem. Na stronie internetowej przedsiębiorstwa wspominają o aromatycznych przyprawach i mam wrażenie, że słowo „aromatyczne” powinno zostać urzędowo zakazane, a jego nadużywanie przykładnie karane. Ostatnio pojawia się bowiem we wszystkich opisach potraw i w menu każdej knajpy, zupełnie bez sensu.
Pozostańmy przy tym, że są w tym ziemniaku też przyprawy. Dalej macie dowolność. Możecie wybrać na przykład Kumpira Tradycyjnego (śmietana i szczypiorek), Kumpira z Gzikiem (już wiemy co to jest), Kumpira Boczek-Pieczarki (z boczkiem, pieczarkami, kapustą pekińską, kapustą czerwoną, ogórkiem, groszkiem i prażoną cebulką) lub – bardziej egzotycznie – Kumpira Chili con Carne (wiadomo z czym). Do każdego ziemniaka możecie sobie wybrać jakiś sos i – tak szczerze mówiąc – te sosy są bardzo słabe. One również kojarzyć się mogą z tymi tanimi budkami, gdzie kebaby oceniane są poprzez ilość, a nie jakość.
Sam ziemniak jest duży. To symptomatyczne, że zarówno w Krakowie jak i w Poznaniu, dania z najpopularniejszego warzywa w kraju są rzeczywiście ogromne. Do poprawy jest forma podania. Niby wygląda to zgrabnie, ale zjedzenie ziemniaka z dodatkami jest praktycznie niemożliwe. Najpierw musicie wyjeść dodatki, którymi przykryty jest ziemniak, a potem dopiero dostaniecie się do głównego bohatera. Możecie również próbować przedrzeć się przez te wszystkie kapusty i ogórki, ale z całą pewnością część wyląduje podczas tej operacji na stole.
Kiedy jednak dokopiecie się do masy ziemniaczanej, zmieszacie ją z pozostałymi ingrediencjami to dojdziecie do wniosku, że to całkiem sprytny posiłek. Kolejna alternatywa dla kiepskich kebabów, przereklamowanych zapiekanek i setek burgerów. Miejmy nadzieję, że wkrótce pojawią się kolejne ciekawe wersje Kumpira. W oczy rzuciła się specjalna edycja góralska, z żurawiną i oscypkiem (szkoda, że nie była dopisana do głównego menu, przez co ją przeoczyliśmy). Prywatnie, chętnie spróbowałbym klasycznego połączenia ziemniaka i śledzia, którego dobrze wspominam z wycieczki do Estonii.
Ceny Kumpirów są znośne. Za najprostszą wersję zapłacicie 7 zł, a za tę najlepszą 14 zł.