Najwytrwalsi czytelnicy moich nieregularnych wypocin pamiętają zapewne euforię, z jaką opisywałem pierwszą styczność z Burgertatą. Było pięknie, było krwiście, było keczupowo-bananowo, było pod tym wozem po prostu idealnie. Od tego czasu wiele się zmieniło, burgerów jak mrówek, a Burgertata z czterech kółek wprowadził się w kolejne cztery ściany.
Dawnymi czasy było tak, że nazwy ulic miały charakter stricte topograficzny. Przy Szewskiej pracowali szewcy, przy Cmentarnej z całą pewnością można było szukać cmentarza, a Długa była okazalsza od Krótkiej. W dzisiejszym świecie pierwotna funkcja nazw wyraźnie się zatarła. Przy Obrońców Tobruku z pewnością żadnego alianta nie znajdziecie, a Norymberska nie zaprowadzi was za naszą zachodnią granicę. Ulica Rzeźnicza w Krakowie to ten chlubny przykład, gdy nazwa idzie w parze z lokatorami. To tam mieści się – a jakże – regionalne Centrum Krwiodawstwa. To tam również kończą swój żywot krowy i świnki, serwowane nam w bułkach spod szyldu Burgertaty.
O lokalu z Rzeźniczej słyszałem na długo przed otwarciem. Z premedytacją jednak zwlekałem z pierwszymi odwiedzinami, bo:
a) nasza wzajemne relacje zostały wystawione na ciężko próbę nierównym poziomem zamówień;
b) z burgerowniami odwrotnie niż z mężczyznami (a szczególnie premierami): lepiej zaczynają, niż kończą.
Skoro więc miejsce nieco okrzepło, a ja miałem w pijackiej pamięci niedawną styczność z bardzo przyzwoitym burgerem Juhas z Burgertaty przy Krupniczej, postanowiłem sprawdzić co też tym razem wymodzili. Pomimo efektownego adresu do lokalu wejdziecie od strony Grzegórzeckiej. Nie sposób miejsca pomylić: przeszkolone witryny, zewnętrzne stoliki i wszędobylski zapach smażonego tłuszczu to znaki rozpoznawcze miejsca. Miejsca, które tytułuje się nieco buńczucznie: Quality Street Food.
Wnętrze niestety nie zachwyca. Jeśli już nazywamy się jakościowym street foodem to wypadałoby nieco nawiązać do tradycji amerykańskich i zainwestować w kraciaste serwetki, keczup na stole czy choćby dodatki meblowe, nieco umilające pobyt. Stacjonarny Burgertata to lokal niesprzyjający dłuższym odwiedzinom, z wnętrzem pustym i surowym. Zawiesić oko możecie wyłącznie na kapitalnych malunkach ściennych, które próbują rozweselić posępne wnętrze. Wisienką na torcie jest dodatkowo opuszczony bar i lodówka, w której wdzięczy się do klientów resztka domowego ciasta. Uliczne jedzenie to gwar, tłum i ścisk, coś zupełnie więc odwrotnego.
W menu znów da się odczuć mocarstwowe zapędy, które widać już po pierwszym zdaniu o „legendarnych burgerach”. Ja rozumiem, że lokal znany i popularny. Rozumiem, że otrzymał szereg pozytywnych recenzji (nawet ode mnie), ale legendarny to może być w Krakowie smok, smog albo schabowe pod okrąglakiem, a nie nowomodne burgery. Poza tym zgrzytem spis dań prezentuje się bardzo obiecująco. Mamy do wyboru kilkanaście burgerów, kanapek i bułek z pieczonym mięsem. Do tego oczywiście różnorodne dodatki (frytki, krążki cebulowe, surówki coleslaw) i cała gama sosów. Pomimo ogólnego dobrobytu próżno w menu szukać mojego ulubionego burgera hawajskiego z ananasem i keczupem bananowym. To on był powodem niegdysiejszej euforii i częstych wizyt.
Po chwili zastanowienia wybieram pozycję, na której wykłada się większość „street foodowych” lokali: Pulled Pork. W Burgertacie danie funkcjonuje pod nazwą Bułki Masarskiej, gdzie długo pieczona wieprzowina serwowana jest z sosem barbecue, czerwonym coleslawem i sosem oremayo. Brzmi zachęcająco. Do tego oczywiście porcja frytek belgijskich (są również klasyczne i za to rozróżnienie wielki plus i słowa uznania) z keczupem curry oraz butelka coli. W stacjonarnej wersji Burgertaty możecie również raczyć się piwem i to z pewnością zainteresuje sporą rzeszę klientów.
Na moje zamówienie przyszło czekać około 10 minut. W sumie rozsądnie i nie ma się tu czego czepiać. Obsługa była zresztą tego dnia bardzo sprawna, miła i uśmiechęta. W końcu drzwi się uchylają i na stole lądują kolejno: miseczka z frytkami, miseczka z sosem i bułka na talerzu. Przykro mi, nie kupuję tego. Serwowanie burgerów czy kanapek typu pulled pork na talerzu jest podprogowym przekazem: mamy w dupie twoją koszulę, mamy w dupie twoje mankiety. A przecież wystarczy zaserwować bułkę owiniętą w jakiś fantazyjny papier, a do tego frytki w firmowym kartoniku. Byłoby i autentyczniej i zabawniej i schludniej, a tak, jeszcze nie zdążyłem zjeść, a już wzrokiem szukałem najbliższej umywalki.
Smak również nie oszałamiał. Frytek się nie czepiam, bo miłośnikiem nie jestem, ale grube i chrupiące więc chyba w porządku. Bułka niestety bez wyrazu, trudna do zjedzenia przy pomocy rąk i z pewnością cierpiąca na niedobór soli. Sos oremayo zupełnie zginął pod nawałnicą kapusty i wieprzowiny, a innych dodatków w zestawie nie przewidziano. Przy tak ograniczonej liczbie składników trzeba zadbać o ich jakość i odpowiednie proporcje, inaczej część z nich można równie dobrze pominąć.
Za opisywany zestaw przyszło mi zapłacić rozsądne 32 zł (Bułka Masarska była w wersji dużej, czyli 200g mięsa). Ceny od zawsze były mocną stroną Burgertaty i nie zamierzam się ich czepiać. Z drugiej strony w Stołecznym Królewskim znajdziecie lepsze propozycje w podobnych pieniądzach. O jednej z nich już wkrótce.
PLUSY:
- Fajnie skomponowane menu
- Spore porcje
- Rozsądne ceny
MINUSY:
- Niezbyt przytulne wnętrze
- Nieprzemyślany sposób serwowania ulicznego jedzenia
- Brak soli (czytaj: smaku)