Rozczarowujące popołudnie w Smakach Gruzji

O wpływie hipsterów na rozwój rodzimej gastronomii kiedyś już pisałem. Generalnie jest znaczny i wiele owym hipsterom musimy zawdzięczać. Jak to zwykle bywa, tam gdzie są plusy bywają i minusy. Wśród nich na pierwszy plan wysuwa się inwazja burgerów na Polskę i przerost formy nad treścią w niektórych przybytkach. Do tych ostatnich – niestety – zalicza się najnowszy lokal gruziński w Stołeczno-Królewskim, który miał odmienić nasze podejście do Chaczapuri.

Było tak, że o powstaniu restauracji Smaki Gruzji wiedziałem znacznie wcześniej. Ot, mam przyjaciółkę, którą mogę uznać za ekspertkę od spraw gruzińskich. Przynajmniej największą wśród moich znajomych. Doniosła mi więc o takich planach i z niecierpliwością czekaliśmy na otwarcie. Emocje były tym większe, że w Gruzji byliśmy nie dalej jak rok temu, więc wspomnienia nadal pozostają żywe. Po dłuższym oczekiwaniu wreszcie pojawili się ci Gruzini na Augustiańskiej. Z początku jakoś nie było czasu, żeby do nich zawitać, a i opowieści o dość frywolnym podejściu do godzin otwarcia raczej nie zachęcały do wycieczki. W końcu jednak trzeba było.

Szliśmy ciekawi, bo oczekiwania wielkie, choć mocno stonowane skrajnymi recenzjami i opiniami wśród znajomych, którzy Gruzję poznali organoleptycznie. Ci najbardziej wiarygodni byli zresztą najbardziej zniesmaczeni, a to źle wróżyło. Wystrój to pierwszy cios w szczękę. Lokal jest brzydki. Poza flagą Gruzji w zasadzie nic nie kojarzy się z Kaukazem i nie zachęca do dłuższego posiedzenia. Ba! Przypadkowy przechodzień nie znajdzie w wystroju Smaków Gruzji nic, co by go zachęciło do pozostania. Jeśli jednak zajmie miejsce, to lepiej żeby wytrzymał wizytę bez wycieczki do toalety, której standard jest absolutnie nie do przyjęcia w XXI wieku.

Na wystrój przymknęliśmy oko i znaleźliśmy mały stolik na uboczu, wciśnięty między bar, a okno z widokiem na ulicę. Szybko dostaliśmy menu (nie wiedzieć czemu jedno na dwójkę) i zaczęliśmy studiowanie. Wygląda obiecująco, bo niewiele tych dań mają. Najpierw wybór Chaczapuri, potem dwie sałatki, jedna zupa i kilka przystawek oraz dań głównych. Wygląda naprawdę przyzwoicie, a większość dań to takie gruzińskie klasyki, które widywaliśmy w każdym lokalu, od Tbilisi po Batumi. Ponieważ w Gruzji przyzwyczailiśmy się do jedzenia kilku dań równocześnie, zamówiliśmy cztery różne potrawy: Sałatkę z buraków z orzechami, Adżaruli (chaczapuri z serem i jajkiem sadzonym – nasz faworyt z Gruzji), Mcwadi (szaszłyk wieprzowy) i Kurczaka Bazhe (w sosie orzechowym).

Osobnym tematem były napoje. Wiem, że wypada wypić wino. Akurat tak się złożyło, że ani ja, ani A. nie mogliśmy sobie na to pozwolić (aby zachować państwowy dokument kategorii B) więc zdecydowaliśmy się na absolutny gruziński hit: smakowe lemoniady. Niestety, tej najlepszej gruszkowej nie było już na stanie i musieliśmy się zadowolić winogronową i cytrynową. Obie zdecydowanie zbyt słodkie, ale tu akurat winy właścicieli trudno się doszukiwać. Przy okazji – nie próbujcie waniliowej, bo smakuje jak gazowany budyń.

Winą właścicieli jest natomiast to, co działo się później. Najpierw na stole pojawiła się sałatka. No biednie to to wyglądało. Starte buraczki, troszkę orzechów, kilka pestek granata. Jako dodatek może, jako samodzielne danie zbyt skromne. Ponieważ byliśmy głodni nie czekaliśmy na resztę. Jak się okazało, była to bardzo słuszna decyzja, bo na chaczapuri i dania główne przyszło nam chwilkę poczekać. Adżaruli wyglądało dobrze i smakowało nieźle. Nie było to jednak to danie, które jedliśmy w oryginalnym wydaniu w Adżarii. Ciasto bardziej przypominało pizzę, a całość była niestety za mało tłusta. Tak, tak, kuchnia gruzińska do lekkich nie należy i trzeba sobie z tego zdać sprawę. Zjedliśmy jednak bez specjalnego ociągania, bo nie było to danie złe. Gorzej było z kolejnymi.

SALATKA restauracja Smaki Gruzji

 

A. dostała kurczaka, który chyba nie miał zbyt przyjemnego życia, a po śmierci skończył w rzadkim sosie, który miał lekko orzechowy posmak, ale to również nie był ten treściwy sos orzechowy, jaki pamiętamy z Kutaisi. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że danie było po prostu niedobre. Mcwadi wyglądało dobrze, ale smakowało tak, jakby na szpikulcu znalazło się już po upieczeniu. Bardzo przeciętna potrawa, z dość rozwodnionym sosem pomidorowym, ziemniaczkami i sałatką. Całe szczęście, że kosztowało rozsądne  20 zł, bo miałbym wyrzuty sumienia. Drogo nie jest, za wszystko zapłaciliśmy ok. 80 zł. Mógłbym jednak te pieniądze lepiej zainwestować.

MCWADI restauracja Smaki Gruzji

Całość podsumowuje fakt, że w restauracji gruzińskiej nie natknęliśmy się na świeżą kolendrę, której zapachem przesiąknięte jest każde danie, każda ulica i każdy dom w Gruzji. To niebywałe, bo choć kolendrę czułem, to były to jedynie proste nasiona z torebki, dostępne w każdym markecie. Przy wszystkich pozycjach z menu pojawiają się adnotacje o tajemniczych przyprawach gruzińskich i mam wrażenie, że każde danie otrzymuje porcję gotowej mieszanki, która ma mu dodać nieco orientalnego charakteru. Trochę żałuję, że nie zamówiliśmy Chinkali, których nie da się zrobić bez świeżej kolendry. Może w Smakach Gruzji jednak potrafią? A nie zamówiliśmy dlatego, że bardzo przyzwoite wychodzą mi w domu, bo – wbrew pozorom – przygotowanie tych pierogów nie wymaga ukończenia dwóch fakultetów. Przepis podam wam przy kolejnej okazji.

Wystrój: 2

Obsługa: 6

Menu: 8

Jedzenie: 4
Smaki Gruzji Menu, Reviews, Photos, Location and Info - Zomato