Top Chef vs MasterChef z dynią w tle

Nie mam absolutnie żadnego wykształcenia kulinarnego. Wszystko co gotuję wynika: a) z książek, gazet i YouTube’a; b) z porad babci; c) z własnego widzimisię. Z mediami jest ciut inaczej. Tutaj mogę się nieco wymądrzać, bo po coś w tych salach wykładowych przez 5 lat siedziałem.

Moda na programy kulinarne powoli osiąga swoje apogeum. To, co kilka lat temu działo się w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Australii, przyszło nareszcie i do nas. Polakom nie wystarczają już kulinarne poradniki, w których Karol Okrasa gotuje żurek albo Pascal Brodnicki kaleczy język polski. Chcemy czegoś więcej. Jesteśmy bardziej świadomi kulinarnie. Sushi to już nie ekstrawagancja, a codzienność. Takich programów chcemy i po to sprowadzono nad Wisłę zagraniczne formaty jak Ugotowani (org. Come Dine with Me), Kuchenne Rewolucje (org. Ramsay’s Kitchen Nightmares), MasterChef i wreszcie Top Chef. Te dwa ostatnie programy są dla siebie naturalną konkurencją. Teoretycznie chodzi o co innego, jednak w gruncie rzeczy scenariusz pozostaje podobny. Mamy grupę zawodników, którzy walczą o cenne nagrody gotując, piekąc, smażąc i próbując zadowolić rozkapryszone jury. Smaczku dodaje fakt, że oba programy emitują dwie komercyjne stacje, pozostające swoją największą konkurencją. Niestety emitują je o innej porze, co jest rozwiązaniem niezbyt odważnym.

Z polską edycją MasterChefa wiązałem spore nadzieje. Po pierwsze był pierwszym programem kulinarnym, który znalazł miejsce w telewizyjnym „prime time” (pomijam programy archaiczne, jak Graj z Kuroniem w TVP). Po drugie cenię sobie oryginalne edycje z Wielkiej Brytanii, a także amerykańskie adaptacje z Gordonem Ramsayem i te australijskie, z Garym Mehiganem w rolach głównych. Producenci Top Chefa mieli nieco łatwiej. Program zadebiutował po pierwszym sezonie MasterChefa, więc wszyscy wiedzieli, jakich błędów należy uniknąć. Wszyscy, poza producentami MasterChefa.

Pamiętacie zapewne internetową burzę po lapsusie językowym Michela Morana. „Oddaj fartucha” podbiło sieć, co sprawdzicie wpisując wyrażenie w znanej wyszukiwarce i klikając później wyszukiwanie grafiki. W drugiej edycji programu producenci postanowili jakoś uporać się z wpadkami poprzedniej odsłony. Dla osoby spoza produkcji wygląda to tak, jakby do pomocy przy realizacji zatrudniono agencję PR, która wymyśliła, że obróci wszystko w żart. Od pierwszego odcinka drugiej edycji słyszymy więc „fartucha” w natężeniu przekraczającym wszelkie granice. Efekt piorunująco nienaturalny i psujący – i tak niespecjalny – wizerunek jury. To jury jest zresztą najsłabszym punktem polskiej edycji MasterChefa. Magda Gessler, która przestała być autorytetem kulinarnym mniej więcej po dwóch – trzech odcinkach swoich Kuchennych Rewolucji, pojawia się dosłownie wszędzie – od reklam środka na wzdęcia, przez programy typu talk-show, po polską edycję Top Model. Niedługo wyjdzie z mojej szafy, albo – o zgrozo! – z lodówki. Anna Starmach, której doświadczenie sprowadza się niestety do drogich szkół, staży i nudnych programów w TVN Style, dosyć nieudolnie udaje Joe Bastianicha z edycji amerykańskiej. Michel Moran to jedyny jasny punkt programu, choć bezsensownie wyśmiewany w ostatniej edycji traci w oczach widzów. Czym różni się polskie jury od zagranicznych? Najprościej odpowiedzieć tak: w Australii ciężko nie lubić członków jury, a łatwo nie lubić uczestników. W Polsce jest odwrotnie. Najchętniej w kolejnych odcinkach „fartucha” pozbawilibyśmy któregoś z jurorów.

Jak na tym tle przedstawia się Top Chef? Od pierwszego odcinka widać, że jury zostało wyselekcjonowane znacznie uważniej, niż konkurencja z TVNu. Największą gwiazdą miał być (i jest) Wojciech Modest Amaro, którego kulinarne CV powoduje, że ciężko z człowiekiem polemizować, a na pewno warto go słuchać. Joseph Seeletso to lata praktyki w kuchniach całego świata i powiew egzotyki, który skutecznie równoważy Ewa Wachowicz. Myślałem, że to właśnie ona będzie najbardziej irytującą i przesłodzoną reprezentantką jury Top Chefa, ale już teraz widać, że były to przedwczesne obawy. Jest najmilsza, ale czasem potrafi coś rzeczowo skrytykować, w bardzo dobrym stylu. Ostatnim sprawiedliwym jest Maciej Nowak, krytyk kulinarny, patrzący na jedzenie z innej perspektywy. Dodatkowo, program ma dobrego gospodarza. Grzegorz Łapanowski nie próbuje być ważniejszy ani od uczestników, ani od jurorów. Myślę, że sprawdziłby się jako gospodarz każdego programu typu reality show.

Jakie wobec tego są minusy Top Chefa? Wyjątkowo nieudolny i nachalny product placement. W tym aspekcie różnica między Top Chefem i MasterChefem jest taka, jak między Jamesem Bondem i Operacją Samum. Ilekroć uczestnicy zabierają się do zmywania po oczach bije logo producenta płynu do mycia naczyń, a kamera zatrzymuje się na nim (tym płynie) o ułamki sekundy za długo. To przypomina niestety, że program jest dokładnie wyreżyserowany i na niektóre jego etapy musimy patrzeć przez palce. W programie TVNu tego nie ma. Produkt jest lokowany subtelnie, choć wszyscy doskonale wiemy, kto płaci za to, co akurat oglądamy.

O wszystkim jednak – jak zawsze – decydują widzowie. MasterChef jest w tej chwili najpopularniejszym programem kulinarnym w Polsce. Produkcję TVNu ogląda blisko milion widzów więcej, niż polsatowską konkurencję. Mnie te wyniki denerwują, bo oznacza to tylko jedno: Magdy Gessler będzie coraz więcej. Jeśli was również ten fakt irytuje, to zróbcie sobie na pocieszenie tartę dyniową, którą wymyśliłem dlatego, że dostałem od koleżanki całkiem zgrabną dynię (z ekologicznej uprawy jej rodziców).

Tarta dyniowa

2 kg dyni (ze skórą)

200 g sera Feta (albo podobnego)

Pierś z kurczaka

4 jajka

150 ml mleka

Chili w proszku

200 ml jogurtu naturalnego

300 g mąki

100 g masła

Sok z połowy cytryny

Świeży tymianek

Czosnek

Oliwa z oliwek

Ze słonymi tartami jest tak, że zabierają zwykle masę czasu i energii. Ten przepis ma pozwolić na ominięcie większości tych kłopotów i maksymalnie uprościć zadanie. Zaczynamy od dyni. Obieramy ją ze skóry i kroimy w kostkę, mniej więcej dwu centymetrową. Mieszamy z oliwą z oliwek, solą, pieprzem, sokiem z połowy cytryny i chili w proszku. Rozkładamy równomiernie na blasze do pieczenia i wstawiamy do piekarnika (200 stopni, 1,5 h). W tym czasie marynujemy pierś z kurczaka w czosnku, oliwie, soku z połowy cytryny, świeżym tymianku, soli i pieprzu. Kładziemy pierś na dyni mniej więcej na ostatnie 15-20 minut pieczenia (w ten sposób chytrze zaoszczędzimy czas i naczynie).

Teraz ciasto. Do blendera wsypujemy mąkę, sól i masło. Miksujemy tak, żeby powstało coś na kształt okruszków z chleba. Wysypujemy na blat i dodajemy jogurt naturalny. Szybko zagniatamy całość, formujemy w prostokąt, owijamy folią i transferujemy do lodówki. Mniej więcej pół godziny później wyjmujemy ciasto, smarujemy formę do tarty masłem i umieszczamy w niej rozwałkowane ciasto. Jak się porwie to trzeba ręcznie zakleić dziury skrawkami. Pozostałe ciasto zostawiamy do niezwykle efektownej dekoracji. Teraz ciasto wsadzamy do lodówki na kolejne 15 minut.

Tarta dyniowa

Dynię studzimy, a kurczaka kroimy w kostkę (albo jak wam się podoba) i również studzimy. Wyjmujemy ciasto, dziurawimy spód widelcem, przykrywamy grochem albo ryżem (na papierze do pieczenia!), żeby się nie podniosło i instalujemy w piekarniku (200 stopni) na jakieś 15 minut. Po tym czasie wyciągamy ryż i patrzymy, czy spód się podpiekł. Jeśli nie, to wsadzamy ciasto na kilka kolejnych minut, a następnie stosujemy przebiegły trik (!). Żeby spód pozostał kruchy i się nie rozmoczył smarujemy go białkiem jajka i wsadzamy do piekarnika na kolejne 5 minut, żeby się to białko ścięło. Następnie możemy finiszować.

Na spód ciasta wykładamy upieczoną dynię i kurczaka. Posypujemy wszystko pokruszonym serem, a na koniec zalewamy miksturą, wykonaną z jajek, mleka, tymianku, soli i pieprzu. Na wierzchu układamy paski ciasta, żeby utworzyć ów efektowny wzór, o którym wcześniej pisałem. Całość wsadzamy do piekarnika na jakieś 25 minut, albo do momentu, kiedy ciasto z zewnątrz nie będzie rumiane, a farsz ścięty. Po wyjęciu z piekarnika dajcie jej odpocząć godzinę, a nawet dłużej. W sumie najlepsza była w temperaturze pokojowej.

Tarta dyniowa talerz