Standardowa praca (8 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu) powoduje, że człowiek musi zrezygnować z sensownego stylu żywienia. Owszem, można gotować dzień wcześniej i odgrzewać w pracy albo po pracy. Istnieje jednak niewiele dań, które z całą pewnością lepiej smakują dnia następnego. Znakomita większość traci swój urok już kilkadziesiąt minut po przyrządzeniu.
Zastanówmy się – pracujecie przez osiem godzin od 9:00 do 17:00. Do domu wracacie więc koło 18:00, mniej więcej tak, żeby zdążyć na kolejny odcinek „Pamiętników z Wakacji” na Polsacie albo „Tak jest” w TVN24 (sam nie wiem, co gorsze). No i co teraz? Zrobienie przeciętnej zupy: godzina. Zrobienie dania z czerwonego mięsa: kolejna godzina. Kurczak? Makaron? Ileż można. Gotowanie obiadu jest więc wysoce problematyczne, a w ogóle nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że przez cały dzień zdążyliście już poważnie zgłodnieć. Gotowanie w takim stanie zwykle powoduje, że zeżrecie część półproduktów zanim jeszcze trafią do garnka.
To był problem popołudnia. Teraz problem poranka. Ostatnie dwa miesiące to Kraków moich marzeń, bo pozamykali szkoły i uczelnie wyższe. Naturalną konsekwencją był fakt, że ulice o poranku się wyludniły. Ilość samochodów i pieszych spadła o połowę (nie, nie przesadzam), a czas dojazdu do pracy zmniejszył się również o połowę.
Przypuśćmy, że w lipcu i sierpniu dojeżdżaliście do pracy 20 minut (to optymistyczne założenie, nawet przy mniejszym ruchu). Od 1 września ten czas wydłużył się do 30-40 minut, co oznacza, że wyjść z domu musicie o 8:20. Gdzie czas na sensowne śniadanie? Ok, prostą kanapkę zrobicie w 2-3 minuty. Jajecznicę, która jest – de facto – smażonymi jajkami, w 5 minut. Jeśli chcecie ją trochę „podrasować” cebulą, szynką itp. musicie założyć kolejne 5 minut. Jeśli z kolei chcecie zrobić prawdziwą, idealną jajecznicę to potrzebujecie 25 minut do pół godziny. Nie wnikam w waszą higienę osobistą ale zakładam, że tak 20 minut rano potrzebujecie, żeby doprowadzić się do porządku. Wychodzi, że musicie wstać o 7:30, żeby zjeść sensowne śniadanie i nie spóźnić się do pracy. Sytuację najlepiej podsumował pewien Pers:
Macie więc 3 możliwości: głodujecie, odgrzewacie albo zamawiacie gotowce. Z tymi ostatnimi mam pewne doświadczenie i wiem, że nawet jeśli traficie na przyzwoity bar z dowozem, to znudzi wam się on po kilku – kilkunastu dniach. Podobnie z gotowymi kanapkami, które nudzą się jak każde kanapki, nawet jeśli są kanapkami z Charlotte, Tutaj trzeba być zresztą wyjątkowym hipokrytą, bo czasem czeka się na nie dłużej niż na idealną jajecznicę w domowym zaciszu. Zanim oficjalnie zażądam w Polsce sjesty podsumowuje ten wpis przepisem na wyjątkowo dekadenckie śniadanie.
Tosty Francuskie z Konfiturą Owocową
Tosty:
6 kromek czerstwego chleba
100 ml mleka
łyżka śmietany
2 jajka
Łyżka cukru pudru
Wanilia (ewentualnie cukier wanilinowy)
Konfitura:
2 brzoskwinie
3 średnie jabłka (najlepsze są papierówki)
6-7 listków bazylii
Masło
Sok pomarańczowy albo Cointreau
Laska cynamonu
Cukier
Zaczynamy od zrobienia konfitury i to akurat możecie zrobić sobie wcześniej. Kroimy brzoskwinie i jabłka w drobną kosteczkę. W rondelku umieszczamy 3 kopiate łyżki cukru i ok. 100 ml wody. Podgrzewamy i energicznie mieszamy, żeby zrobił się syrop, który później stanie się karmelem. Dodajemy owoce, cynamon, zmniejszamy ogień i dusimy do momentu, aż całość nie zgęstnieje. Możemy na tym etapie dodać trochę soku pomarańczowego albo łyżkę Cointreau (ja zrobiłem w ten sposób). Kiedy alkohol wyparuje wrzucamy posiekane listki bazylii i łyżkę masła. To tyle, można jeść od razu, można schłodzić.
Żeby zrobić tosty mieszacie jajka, mleko, śmietanę, cukier puder i wanilię w szerokim naczyniu. Kromki chleba umieszczacie w tej miksturze i po kilku minutach obracacie, żeby dobrze wchłonęły mleko. Na patelni rozpuszczacie masło i smażycie tosty po minucie z każdej strony. Na tosty wykładacie ciepłą konfiturę i coś kwaśnego. Ja akurat dałem łyżkę brusznicy (akurat dostałem trzy słoiki).