Wygrana kobiety z brodą w Konkursie Piosenki Eurowizji to idealna okazja, aby opisać ogólnopolski trend, który roboczo nazwałem „renesansem kiełbasy”. Oto bowiem, ta od lat po macoszemu traktowana kiełbasa, wraca na salony i zaczyna być o niej głośno. Coś, co Niemcy odkryli kilka lat temu, dociera wreszcie do nas. Początek tej historii będzie miał miejsce daleko stąd, na terenie byłego NRD.
Curry & Co to hipsterska wykładnia germańskiej tradycji hurtowego pochłaniania smażonej kiełbasy. Sieć czterech barów (po dwa w Lipsku i Dreźnie) charakteryzuje się tym, że jego menu kręci się wokół kiełbasy. Mamy więc do wyboru kilka rodzajów kiełbas: smażoną, gotowaną, wołową, drobiową, a nawet wegańską. Uwierzcie , że wymieniłem w tym momencie wszystkie główne dania w niemieckiej sieciówce. Do tego dodatkiem mogą być jedynie frytki i sos. Tych sosów mamy pięć: curry łagodny, curry pikantny, orzechowy, miodowo-musztardowy i cebulowy. Jeśli nie chcecie przepłacać możecie zamówić jedno z trzech rodzajów menu: ekonomiczne (kiełbasa + frytki), standardowe (kiełbasa + frytki + napój) i „pierwszej klasy” (kiełbasa + frytki + Prosecco!). Wszystko w otoczce, którą w Polsce kojarzymy z food truckami i mnożącymi się burgerowniami.
Zamówiliśmy z A. po standardowym menu. Dla mnie z sosem cebulowym, a dla niej orzechowym. Ten orzechowy nie był dobrym pomysłem, bo choć brzmi to ciekawie, do kiełbasy pasuje jak wół do karocy. Cebulowy był znacznie lepszy. Kiełbasa – jak to w Niemczech – świetna, bo zrobiona z mięsa, a nie z tego, co po mięsie pozostało. Na uwagę zasługuje przebiegły pomysł z dziurami w stole, w które wsadzamy frytki, podane w znanym, papierowym woreczku. To rozwiązanie powoduje że: a) wygodnie się je, b) nie upapracie stołu. W lokalu chwalą się zresztą, że ich frytki uznano za najlepsze w kraju. Specjalistą nie jestem, za mało ich po prostu w życiu zjadłem. Napojami było piwo i Fritz Cola, która kosztowała mniej niż w Polsce. To jeden z powodów, dla których tak mnie drażni rozprzestrzenianie się owego napoju w naszym kraju. Podsumowując: jest w tym Curry & Co bardzo przyjemnie.
A co na to Polacy? Ano do pewnego momentu powiedzielibyśmy, że w Krakowie jest Niebieska Nyska. No w porządku, każdy Krakus pała do niej sympatią, bo nieodłącznym elementem wystroju miasta jest. Bądźmy jednak szczerzy i przyznajmy to: kiełbaska z Niebieskiej Nyski smakuje zwyczajnie. Podobną, lekko przypaloną kiełbaskę z grilla, kupicie w różnych częściach stołeczno-królewskiego. Owszem, nigdzie indziej nie zjecie kiełbaski w takiej aranżacji, ale nadal pozostanie ona zwykłą kiełbasą. Co poza nyską? Pojawiła się jakiś czas temu krakowska wersja Curry & Co, a zwie się to Om Om.
Polskie „wursty” zjecie na ulicy Dajwór, która ostatnio zrobiła się bardziej popularna niż kłótnie o ideologię gender. Co rusz nowa knajpa, bądź filia miejsca już rozpoznawalnego (vide: Nowy Kleparz Burger). Jest więc w połowie tego Dajworu malutka klitka, w której podają kiełbasę. Wygląda ona trochę jak dworcowa toaleta w trakcie remontu: jakieś sklejki, płyty wiórowe i flizy, a do tego jeden samotny stolik. Wyboru wielkiego nie mamy, bo w menu figuruje po prostu kiełbasa. Do niej możecie zamówić frytki, a do tych frytek jakiś sos. Te sosy to dosyć ciekawa sprawa, bo są wśród nich takie ciekawostki jak: bekonowy, tajski, lazurowy czy majonez wasabi. Generalnie dużo ich, a człowiek skłonny do eksperymentów (jak niżej podpisany) z pewnością przetestować powinien bekonowy.
No i teraz tak: kiełbaska jest w porządku. Bardzo przypomina tę niemiecką, z pewnością nie jest spalona, a jej jakość nie budzi podejrzeń. Gorzej z frytkami, które chciałyby być belgijskimi, a są po prostu grube i miękkie. W ogóle z tymi frytkami belgijskimi w Krakowie jest jak z Yeti: wszyscy słyszeli, a nikt nie widział. Ja miłośnikiem frytek nie jestem, ale na prawdę nie zauważyłem jeszcze w tym mieście wyjątkowo wyróżniających się smażonych ziemniaków. Na koniec słówko o sosie. Jest smaczny, choć miałem nieodparte wrażenie, że jest jednak do bólu przewidywalny. Wiecie, jeśli nie jedliście nigdy sosu bekonowego i wyobrażacie sobie jak też on może smakować, to właśnie tak smakuje.
Ceny są adekwatne do jakości i ilości. Kiełbaska z frytkami i sosem kosztuje 12 złotych. Do tego możecie kupić sobie napój i – UWAGA, UWAGA – jest coś poza Fritzem! Dla mnie znalazł się nawet sędziwy Dr Pepper. Jeśli więc nie macie wygórowanych oczekiwań, chcecie na chwilę poczuć się jak w Niemczech wschodnich (a pewnie i w zachodnich) to idźcie do Om Om. Warto czasem spojrzeć na kiełbasę bez brody.