Dziś wpis będzie po chińsku. Nie oznacza to, że opanowałem kolejny (albo może pierwszy) język obcy. Nie oznacza to również, że będę pisał jedynie o metodologii budowy dróg w Stołecznym Królewskim (wtedy byłoby raczej wulgarnie). Będzie natomiast o wysypie dalekowschodnich „pierogarni”, które z miesiąca na miesiąc odmieniają chińskie oblicze naszego miasta.
Skoro już do tych drogowców nawiązałem nie odmówię sobie przyjemności poświęcenia im choćby jednego akapitu. Jak zwykle ktoś długo kombinował, aż wreszcie znalazł sposób jak w niespotykany do tej pory sposób utrudnić nam życie. Pal licho, że znów remonty planuje się równolegle i paraliżuje połowę miasta. Pal licho, że objazdy ustawia się tak, że również one zostają sparaliżowane. Pal licho, że odpowiadając na pytanie o kondycję ruchu kołowego rzecznik prasowy ZIKiT opowiada jakieś pierdoły o mapach Google’a. Tym razem włodarze naszego miasta poszli o krok dalej. W dniu rozpoczęcia robót postanowiono bowiem zorganizować ćwiczenia w tunelu szybkiego tramwaju, które skutecznie sparaliżowały ruch w północnej części miasta. Prawdopodobnie chodziło o sprawiedliwość komunikacyjną: skoro południe sterczy w korku, to niechże tej północy również się oberwie. Wszystko po chińsku.
Szczęśliwie kłopoty komunikacyjne nie powinny wam przeszkodzić w dotarciu na ulicę Dajwór, gdzie ulokował się bohater pierwszej części krótkiej historii chińskich pierogów pod Wawelem. Baozi House to lokal niepozorny, o mocno dyskusyjnej szacie graficznej, lewitującej gdzieś ponad chmurami. Czy te zjawiska atmosferyczne charakterystyczne są dla Chin? Ja nie wiem, ale nie podobają mi się ichnie szyldy i ulotki.
Wnętrze należy z kolei do tych estetycznych, urządzonych w sposób minimalistyczny, który pozwala z przyjemnością konsumować ale nie zachęca do dłuższego posiedzenia. I w sumie dobrze, bo Baozi to nie jest danie, które powinniście jakoś przesadnie długo kontemplować. Jadałem je w Azji (niestety do Chin nie dotarłem, więc wspomnienia ograniczam do tajskich barów i fast foodów) i zawsze było to jedzenie w biegu, na szybko, żeby coś przekąsić zanim znów staniemy do nierównej walki z obcą kulturą. Jadałem je również w Londynie, gdzie Azjaci skutecznie wybierają wszelkie inne myśli kulinarne.
Dla osób mniej zorientowanych: Baozi to coś pomiędzy pierogami, a bułeczkami z farszem. Od pierogów różnią się tym, że ciasto jest w nich nieco bardziej pulchne i znacznie grubsze. Od bułeczek tym, że robi się je na parze, mają różnego rodzaju farsz i podawane są na ciepło z dodatkiem sosu sojowego. Można również spotkać wersje nieco większe (ponad 10 cm średnicy), które skutecznie zastępują śniadanie. Mnie te azjatyckie odmiany Baozi kojarzyły się trochę z… knedlikami, bo ciasto równie miękkie i pulchne.
W Baozi House macie do wyboru kilkanaście rodzajów tych dalekowschodnich pierogów. Każda porcja składa się z sześciu sztuk oraz sosu umieszczonego pośrodku koszyczka do gotowania na parze. Dodatkowo możecie jeszcze zamówić zupę, która – o ile dobrze zrozumiałem – zmienia się w zależności od dnia. Są też trzy rodzaje sałatek, spośród których wybrałem Sałatkę z Alg Morskich (7 zł). Jako danie główne zamówiłem z kolei Baozi Północne z wieprzowiną marynowaną z kimchi, z dodatkiem skorzonery (12 zł). Bardzo uprzejma przedstawicielka obsługi skutecznie zareklamowała lokalną lemoniadę (biję się w pierś – ceny nie zapamiętałem), która dopełniła całości.
Chwilę na zamówienie musiałem poczekać ale to dobrze, bo oznacza, że Baozi raczej nie były odgrzewane. Porcja na pierwszy rzut oka wydaje się słuszna. Niestety, w wyniku chwilowego zaćmienia umysłu popełniłem błąd z wyborem sałatki. Miłośnikiem alg morskich w sumie nie jestem i zawsze je pomijam konsumując zupę Miso. Sałatka nie utrafiła wobec tego w moje osobiste gusta. Jeśli jednak ktoś owe zielsko lubi to z pewnością będzie zachwycony. Dużo tej sałatki i faktycznie jest się czym najeść.
Do pierogów podszedłem już nieco bardziej obiektywnie. Zacznę tym razem od werdyktu, żeby od początku was nie zniechęcić: dobre to było. Zarówno pierogi jak i sos bardzo fajnie ze sobą grały i chętnie zjadłbym ich więcej (głodny delikwent spokojnie sobie z dwoma porcjami poradzi). To pozytyw. Jest jednak i negatyw. To co otrzymałem niespecjalnie kojarzyło mi się z Baozi. Pierożki przypominały raczej… gruzińskie Chinkali, które zwija się nawet podobnie, a ciasto jest po prostu nieco grubsze od tradycyjnego ciasta pierogowego naszych babć. Nie wiem również dlaczego, ale każdy pierożek był od spodu dziurawy. Prawdopodobnie przykleił się do pergaminu, którym wyłożono koszyczek i tu warto byłoby się zastanowić, czy jest jakiś sposób aby podobnej skazy w przyszłości uniknąć. Lemoniada była dobra, ale proponuję ciut mniej cukru.
Finalna ocena pewnie byłaby gorsza gdyby nie fakt, że lubię kiedy w Stołecznym Królewskim pojawia się nowe. Chińskie pierożki to nadal coś nowego i z tego powodu skłonny jestem wybaczyć niedoróbki. U takich londyńczyków krakowskie Baozi jednak by nie przeszły. Tak jak i na każdym lepiej nasyconym rynku. W szkole nauczyciele mawiali jednak „masz plusa na zachętę”. Baozi House nie ma więc u mnie minusa. Na zachętę.
Baozi House, Dajwór 23/21
PLUSY:
- Rozsądne ceny
- Szeroki wybór pierożków
- Całkiem smaczne to wszystko
MINUSY:
- Za mało Baozi w Baozi
- Grafiki bujające w obłokach