Bierhalle i kuchnia Kurta Schellera

Sorry, że nie pisałem. Tak się jakoś złożyło. Wracam jednak z przytupem, bo oto w Stołecznym Królewskim otwarto oddział znanej i popularnej piwiarni. Bierhalle odwiedziłem już kiedyś w stolicy, a zdarzyło się również we Wrocławiu. Teraz mamy taką możliwość całkiem niedaleko, na rogu Małego Rynku i Siennej.

Koncepcja jest dosyć prosta: lejemy piwa własnej produkcji, serwujemy słuszne porcje wysokokalorycznych dań i czekamy na wygłodniałych klientów. Wszystko oczywiście w lekko bawarskiej otoczce, do której brakuje jedynie pulchnych kelnerek z przesadnie wyeksponowanym wydatnym biustem. Brzmi jak murowany sukces, a jak jest w rzeczywistości?

Krakowski oddział Bierhalle zlokalizowano w wyjątkowo przyjaznym otoczeniu. Siedząc w ogródku możecie podziwiać Kościół św. Barbary i wzmożony ruch turystów na płycie Małego Rynku. Z drugiej strony wnętrze jednak do mnie nie przemawia, bo brak mu przestrzeni stołecznej knajpy-matki, a sale przypominają raczej wnętrza przeciętnych, popularnych restauracji. Z drugiej strony spójrzmy na ów przybytek z tej strony: są telewizory plazmowe i transmisje sportowe, jest lane piwo i jest kiełbasa. Czegóż więcej facet mógłby oczekiwać?

Usiadłem w ogródku, w towarzystwie tego samego żarłocznego typa, o którym wspominałem już przy okazji Rzeźni. Uznałem, że najbardziej pasuje do menu, które wcześniej dokładnie przestudiowałem za pośrednictwem strony internetowej lokalu. Po krótkim namyśle doszliśmy do odkrywczego wniosku, że jesteśmy głodni i że lubimy piwo. Wobec tego zdecydowaliśmy się na przystawkę „na pół” w postaci Kurtowych wariacji ze śledzia (bo menu opracował ponoć Kurt Scheller) i dwa „prawie” różne dania główne: Frankfurterki na duszonej kapuście i Kiełbaski Norymberskie na duszonej kapuście. Do tego koszyk pieczywa, porcja frytek dla żarłoka i dwa piwa pszeniczne, które w Bierhalle sprzedają w kuflach 0,4l. Dla piwoszy są oczywiście większe pojemności, a nawet beczki.

Śledzie z początku nieco nas rozczarowały, bo prezentowały się wyjątkowo nieekskluzywnie. Szczególnie komiczne wrażenie robiły dwa krążki cebuli, które artystycznie ułożono na środku talerza. Po skosztowaniu pierwszej z czterech wersji przestaliśmy jednak szydzić. Śledzie staropolskie okazały się znakomite, w niczym nie przypominając popularnej ryby w śmietanie. Równie smaczne okazały się śledzie w curry i musztardzie, a nieco odstawały jedynie te w sosie paprykowym. Nie oznacza to bynajmniej, że były niedobre. Po prostu tamte smakowały nam wyjątkowo, bo były nieco bardziej wyraziste.

KURT-SLEDZ

Ciut gorzej było z daniami głównymi. O ile moje kiełbaski norymberskie smakowały dobrze, o tyle frankfurterki za bardzo kojarzyły się ze śniadaniem, kupowanym co tydzień w taniej sieci niemieckich supermarketów. Dania nadrabiały jednak znakomitą duszoną kapustą, która obu nam wyjątkowo pasowała. W zestawie była jeszcze musztarda, a za dodatki należało dodatkowo dopłacić. I tutaj pojawiają się niestety pierwsze zgrzyty. O ile chleb to chleb i nic wstrząsającego w Bierhalle nie odkryjecie, o tyle podawanie mrożonych frytek z paczki w dzisiejszych czasach nie przystoi. Szczególnie, jeśli owe frytki prawie podwajają cenę dania. Bierhalle to bowiem jedno z tych miejsc, które na pierwszy rzut oka zachęca rozsądnymi cenami, ale dla mniej uważnych klientów może okazać się wręcz drogie. Ceny piwa zdecydowanie przekraczają przeciętną, a dodatki to kopalnia złotówek od zbłąkanych turystów.

NORYMBERSKIE

FRANFURTERKI

Zachęceni sprzyjającymi okolicznościami przyrody trochę się w tym ogródku zasiedzieliśmy. Za powyższe dania i cztery dodatkowe piwa przyszło nam więc zapłacić 133,90 zł. Nie jest to mało, choć – muszę być uczciwy – od stolika się wytaczaliśmy, a żarłoczny typ nie poszedł, a raczej poturlikał się w stronę Kościoła Mariackiego. Dla głodnego więc w sam raz, odpuśćcie jedynak frytki i uważajcie na dodatki!

Bierhalle, Mały Rynek 7

PLUSY:

  • Słuszne porcje
  • Śledzie
  • Niezłe piwo

MINUSY:

  • Mrożone frytki
  • Drogie dodatki