Grzeszne burgery z Free Farma

Na horyzoncie pojawiła się zupełnie nowa wegetariańska burgerownia. Ponieważ lubię bezmięsne eksperymenty i chętnie testuję ciekawe pomysły na zamienniki mielonej wołowiny pobiegłem do Free Farmy niczym Usain Bolt na Igrzyskach Olimpijskich.

Free Farmę otwarto w połowie maja przy Wiślnej 6. Wystrój lokalu zdecydowani na plus. Na chwilę da się zapomnieć, że jesteście w miejscu, w którym etyka miesza się z jedzeniem. Tak to już niestety jest, że bary i restauracje wegańskie nachalnie podkreślają swoją filozofię, co widać na ścianach, podłodze, a nawet suficie. Free Farma należy do tych chlubnych wyjątków, gdzie w sumie poczujecie się jak w zwyczajnym barze, na chwilę nawet zapominając, że na wołowinę nie ma tu najmniejszych szans. Do dyspozycji klientów oddano dwa piętra: dół z obowiązkowymi paletami i kontuarem oraz górę, która jako żywo przypomina klasyczny fast food z hamburgerami, zapiekankami czy kebabami.

Menu wypisano nad wspomnianym kontuarem i z początku trudno się połapać, bo hierarchizacji wielkiej nie uświadczycie. Na jednej liście jakieś cztery burgery, na drugiej zapiekanki, potem znów burgery w zestawach i sałatki. Wszystko taką samą czcionką, bez wyraźnego podkreślenia najważniejszych pozycji. Stali bywalcy pewnie się połapią, nowym chwilę to z pewnością zajmie.

farma

Jak to zwykle w wege-knajpach bywa – obsługa się dopiero uczy. Tym razem była to jednak nauka wyjątkowo sprawna i bardzo sympatyczna. Zamówienie przebiegło bez żadnych przeszkód, a złożyły się na nie: wegański burger pod tytułem Burak (burak, marchewka, czerwona fasola, sezam, rozmaryn, przysmaki roślinne) z sosem majonezowym i pikantnym, łódeczki ziemniaczane z sosem BBQ oraz Yerbata. Ten zestaw wyceniono na 31 zł. Moim zdaniem dużo, jednak należy pamiętać, że sam napój kosztował aż 11 zł (!). Możecie trochę zejść z ceny zamawiając zestaw Burger + Lemoniada za 20 zł. No nic, miło było, wystrój fajny, obsługa sprawna to przełknąłem te parę groszy i zająłem miejsce na górnym poziomie.

Po kilku chwilach na stole pojawiło się zamówienie. I w tym momencie niestety zaczyna być już tylko gorzej. Łódeczki ziemniaczane wyglądają – lekko mówiąc – mizernie i mizernie również smakują. Ot, troszkę ziemniaczków zasypanych ziołami z całkiem przyzwoitym sosem. Nie było tu niestety nic porywającego, a takie porywające rzeczy znajdziecie choćby u konkurencji z Placu Wolnica. O Yerbacie pisał nie będę, bo to nie miejsce na test kosmicznie drogich napojów butelkowych. Przejdę więc do burgera, który niestety bardzo nagrzeszył.

farma-burak-1

Grzech 1: bułka. Nie wiem z czego wynika fakt, że wegańskie lokale bardzo chcą tworzyć alternatywne wersje mięsnych dań, a nie wykorzystują do nich elementów bezpiecznych, które można wprost zapożyczyć z tradycyjnych knajp. Tak jest z bułkami, które do burgerów powinny być miękkie, delikatnie podgrzane i lekko słodkie. W Farmie macie za to suchą, napompowaną bułę, przypominającą pieczywo z Żabki (bez urazy) w niedzielny wieczór.

Grzech 2: fatalna konsystencja buraczkowego zastępcy mięsa. Z podobnym problemem spotykałem się już kilkakrotnie, bo zrobić chrupiący kotlet wegański wcale nie jest łatwo. W Farmie dostajecie coś na kształt gęstej pasty, uformowanej nieco na podobieństwo burgera. Najbardziej chrupiąca w tym całym zestawie okazała się więc sałata (i oczywiście krusząca się bułka). Nie byłbym aż tak krytyczny gdyby nie fakt, że jadałem już wegańskie burgery z bardzo, bardzo dobrym odpowiednikiem mięsa i wiem, że się da.

Grzech 3: dodatki zimne, a nawet bardzo zimne. W sytuacji, w której otrzymujecie warzywny placek i suchą bułkę zimny sos przepełnia czarę goryczy. Czujecie się wówczas tak, jakbyście jedli gotową kanapkę ze sklepowej półki, a nie coś, co powinno skutecznie udawać burgera.

W nienajlepszy nastrój wprowadził mnie dodatkowo ten koszmarny, paskudny, okropny drewniany widelec, który kojarzy się wyłącznie z badaniami u pediatrów. Proszę, dajcie z tym spokój, bo nawet najlepsze danie jedzone patyczkiem do gardła straci większość walorów smakowych. Poniższemu mówię stanowcze NIE.

farma-widelec

Free Farma to lokal młodziutki, przed którym jeszcze bardzo długa droga. Pamiętam jednak pierwszą, bardzo nieudaną wizytę w Novej Krovie. Wówczas wydawało się, że nie ma szans na poprawę, a jednak się udało. Na Wiślnej skupić muszą się więc przede wszystkim na poprawie jedzenia, bo są najnowszą, ale jak na razie najsłabszą wegetariańską burgerownią w Stołecznym Królewskim.

Free Farma, Wiślna 6

PLUSY:

  • Wystrój bez wege-filozofii
  • Miła i sprawna obsługa

MINUSY:

  • Słabiutkie jedzenie