Groupony do restauracji mają w sobie coś z zaproszenia na stypę. Z jednej strony często są okazją, aby odwiedzić miejsce, w którym dawno lub w ogóle nie byliśmy. Z drugiej, korzystanie z tego typu form promocji to zwykle początek końca restauracji, a wy macie okazję przypatrywać się z bliska powolnej agonii.
Nie lubię restauracji hotelowych. Moim zdaniem to najnudniejsze miejsca na świecie, bo ich wystrój jest zwykle bezpieczny (bo ma się podobać wszystkim), a menu bliźniacze do innych restauracji hotelowych (bo musi zadowolić każdego). Zjecie tam jakieś krewetki, pewnie sałatkę, a jako danie główne nieśmiertelną polędwicę wołową w sosie berneńskim, albo dorsza z jakimś wymyślnym dodatkiem. Zwykle w tych restauracjach widać modne wpływy azjatyckie, czyli danie curry, albo marynata w stylu tajskim. To tyle szaleństwa.
Wyjątkiem są śniadania hotelowe w formie bufetu, które uwielbiam, bo w domu na poranny posiłek zwykle nie mam czasu, a na różnorodne śniadania tym bardziej. Z własnej nieprzymuszonej woli do restauracji hotelowej bym jednak nie poszedł. I tu właśnie pojawił się wspomniany groupon, który jakiś czas temu zaczął szturmować moją skrzynkę mailową różnej maści ofertami gastronomicznymi.
Hotel Niebieski wzbudza kontrowersje. Jednym się te wymyślne balkony podobają, a inni przyznaliby im honorową „archiszopę”. Ja zaliczam się do pierwszej grupy, bo bardzo mi takie ozdobniki pasują. W tymże hotelu mieści się restauracja Vanilla Sky. To jedno z tych miejsc, w którym mógłbym się znaleźć służbowo albo na jakimś weselu. Tym razem poszedłem z A., dzierżąc w ręce kupon (to akurat kłamstwo, miałem go w formie elektronicznej na telefonie).
Restauracja znajduje się na trzecim piętrze i – mówiąc szczerze – potwornie trudno ją znaleźć. Łatwiej trafić do „waniliowego spa”, które również zachwalają w hotelu. Ostatecznie udało się i zajęliśmy miejsce na tym fikuśnym balkonie, w zupełnie pustej restauracji. O wystroju ciężko powiedzieć coś więcej ponadto, co już napisałem o wystroju przeciętnej restauracji hotelowej. Jest ładnie, jest biało i nudno. Menu również przewidywalne, z nieprzemijającymi klasykami. Jest zupa ze szparagów, jest polędwica wołowa, jest kaczka, jest łosoś.
A. zamówiła Krewetki tygrysie marynowane z tandoori z rukolą, sosem śliwkowym i marynowaną czerwoną cebulą, a ja Małże Św. Jakuba zapiekane pod serowym beszamelem oprószone ziołami i solą morską. Moim daniem głównym miał być natomiast Stek z tuńczyka w sezamie z tajskim makaronem, strąkami groszku i sosem z orzechów arachidowych. I tutaj drobny zgrzyt, bo zapytano mnie, jak ma być ten stek wysmażony. Zawsze sądziłem, że tuńczyka przygotowuje się w jeden, konkretny sposób. Tym razem polecono mi jednak średnio wysmażonego. Wolałem dmuchać na zimne, więc poprosiłem aby był jednak mniej niż bardziej wysmażony. A. zamówiła Kotlety jagnięce z kaszą jaglaną, bukietem warzyw i sosem porto. O stopień wysmażenia tym razem nie pytano.
Zdecydowanie zbyt długie oczekiwanie na przystawki umiliła nam przekąska: łosoś, serek, koperek i ciepła bułeczka. Bardzo mi taki zestaw odpowiada, jednak zjedliśmy go w minutę, a na przystawki trzeba było czekać kolejne trzydzieści. Wypada jednak przyznać, że wyglądały te przystawki dość efektownie, szczególnie krewetki. Były zresztą również bardzo smaczne, podobnie jak małże, które jednak nie porażały rozmiarem. Zdążyłem zauważyć, że przecięto je na pół, co zdecydowanie im nie posłużyło. Drugie dania niestety nie utrzymały poziomu. Stek z tuńczyka był koszmarnie przesmażony, przez co smakował trochę jak tuńczyk z puszki. Makaron był przyjemny, słodki, ale brakowało w tym daniu czegoś, co przełamuje słodkiego tuńczyka i słodki makaron. Nie było to danie za prawie 60 złotych.
Kotlety lepsze, choć – jak to A. stwierdziła – ja robię lepszą kaszę. Mięso też mogło się smażyć trochę krócej. Świetny był natomiast sos na bazie porto i tymianku. Podobały mi się słodkie warzywa, które jednak znów przesłodziły całe danie. No i to by było na tyle. Najpierw trochę się podenerwowaliśmy, że długo. Potem podobało nam się to co zobaczyliśmy. Następnie trochę marudziliśmy nad smakiem, a w końcu poszliśmy do domu z poczuciem, że to co zjedliśmy nie było warte 200 złotych. Taka cena (w sumie) widnieje w menu. Groupon pozwolił oszczędzić połowę.
Wystrój: 5
Obsługa: 7
Menu: 5