Miejsce, które dziś opiszę, mógłbym w sumie zrecenzować bez wychodzenia z domu. Jego sława docierała do mnie to z lewa, to z prawa, a ochom i achom nie było końca. En Plato przewijało się w opowieściach znajomych, wpisach blogerów, postach na tablicach i pijackich wynurzeniach: że świetne, że inne, że niespotykane, że najlepsze, a już na pewno, że zawsze nie po drodze.
Właściciele lokalu poszli po bandzie bardziej niż Vincenzo Pedone, który postanowił karmić pizzą neapolitańską mieszkańców Borku Fałęckiego i Ruczaju. Ci pierwsi zdecydowali się z kolei tuczyć zamieszkałych w podkrakowskich Bibicach. Tak, dobrze przeczytaliście: BIBICACH. Nie mam nic przeciwko okolicznym miejscowościom i ich mieszkańcom, ale to trochę tak, jakby budowę Wielkiego Muru Chińskiego powierzyć ZIKITowi. No nie miało prawa się udać. A jednak się udało, bo przecież kuchnia pełna jest niespodzianek.
Do wspomnianych Bibic bardzo mi nie po drodze, stąd wycieczkę odwlekałem bardziej, niż niegdysiejszą wizytę w Oriental Spoon. W końcu jednak zapakowałem A. do samochodu i ruszyliśmy jeszcze dalej niż północ. Nie będę opisywał trasy, bo to temat na przydługawą powieść awanturniczą. Warto jednak wspomnieć, że tuż po minięciu tablicy „Bibice” musicie być bardzo uważni i skręcić w prawo przed białym barakiem, w którym to mieści się En Plato. W innym przypadku przyjdzie wam zawracać, co na tej akurat trasie do najłatwiejszych nie należy.
Budynek nie robi najlepszego wrażenia. Tuż obok myjni samochodowej, z nieco ukrytym wejściem, ale i pojemnym parkingiem, który pomieści kilkanaście samochodów. Przybyliśmy w mroźny, piątkowy wieczór i tłumów bynajmniej nie zastaliśmy. Trzy zajęte stoliki i leniwa atmosfera, która kojarzy się z tymi włoskimi knajpkami, w których kelner rzuca wam kartę, a kucharz nieśpiesznie zabiera się za przygotowywanie makaronu. Nie wiem z czego wynika ta atmosfera, bo przecież to lokal w baraku (a do tego w Bibicach!), a głównym elementem wystroju są palety i różnej maści certyfikaty, w których ostatnio lubują się krakowskie pizzerie. A. stwierdziła, że w sumie wystrój oszałamiający nie jest, ale jakoś tak przytulnie. Chyba miała trochę racji, bo siedzi się przyjemnie, zapominając o pobliskiej trasie szybkiego ruchu.
Menu jest bardzo proste i opiera się na pizzy neapolitańskiej, która (ku mojej uciesze) robi w Stołecznym Królewskim oszałamiającą karierę. To mój ulubiony rodzaj pizzy – swego rodzaju prywatny kryptonit, który absolutnie obezwładnia. Jest więc kilka propozycji o średnicy 32 cm. Zdecydowałem się na wyjątkowo wymagającą opcję Napoletana DOC z brokułami neapolitańskimi (friarelli), kiełbasą włoską i grana padano. A. zje wszystko gdzie jest sos pomidorowy i ser więc wybrała Toscanę z salami, ricottą, oliwkami, pomidorkami i bazylią. Poza pizzą jest też kilka innych dań, które akurat tego dnia były niedostępne, bo ponoć kucharz zaniemógł. Spróbowaliśmy więc jeszcze tylko deseru, o którym za chwilę.
Po złożeniu zamówienia rozsiedliśmy się wygodnie aby jeszcze podyskutować o dziwności miejsca, w którym się znaleźliśmy, aż tu nagle: bach, jest pierwsza pizza! Trwało to może 5 minut i muszę przyznać, że było chyba najszybszym zamówieniem, jakie w życiu dostałem (nie licząc bemarów). Na początek swoją pizzę dostała A., bo widać w piecu mieści się ograniczona liczba porcji. Moja wylądowała na stole kilka chwil później. Wyglądały pięknie, rustykalnie z puszystym skrajem ciasta i cieniutkim środkiem. Jest również ta odrobina niechlujstwa, która za każdym razem urzeka u wspomnianego Vincenzo na Ruczaju i właśnie taką pizzę jadłoby się oczami.
Smak również nie rozczarował, choć friarelli mogłaby mieć nieco więcej dodatków, jak u konkurencji. A. również stwierdziła, że dobre, choć oczywiście narobiła siary zostawiając końcówki, które musiałem później dojadać. Tak to wpuścić na bibickie salony…
W zasadzie po jednej porcji moglibyśmy wyjść, bo taka ilość w zupełności wystarcza. Kątem oka zauważyliśmy jednak, że w menu widnieje Cannolo. To z kolei kryptonit wśród deserów, który jednak wyjątkowo smakuje wyłącznie na Sycylii. Potwierdziło się to również i tym razem. Jeśli nie jedliście włoskiego oryginału to będzie wam smakować wyjątkowo. Jeśli jednak próbowaliście tego deseru w Palermo to delikatnie się pewnie rozczarujecie. Może to kwestia kruchości ciasta? Może lekkości kremu? Nie wiem, ale A. potwierdziła moje zdanie, czyli nie wydziwiam.
Długo się zastanawiałem jak podsumować tę recenzję i myślę sobie, że jeszcze rok temu byłaby pełna euforii i zakończyłbym wezwaniem do zmasowanego desantu na Bibice. Od kiedy En Plato rozpoczęło działalności wiele się jednak w Stołecznym Królewskim zmieniło. Pizzę neapolitańską zjecie w kilku (często zadziwiających) miejscach, co czyni sens wyprawy na północ dyskusyjnym. Jeśli jednak niestraszne wam te okolice, jeśli cenicie sobie uczciwą włoską kuchnię i doceniacie miejsca nietypowe to jeźdźcie. Kuchnia z pewnością was nie rozczaruje. Za dwie pizze, jedno cannolo i dwa napoje typu lemon soda zapłaciliśmy rozsądne 83 zł.
En Plato, Warszawska 170a Zielonki
PLUSY:
- Pizza neapolitańska na wysokim poziomie
- Atmosfera lokalu
- Krótkie i treściwe menu
MINUSY:
- Nieco opieszała obsługa
- Daleko