Dentysta. Trauma z dzieciństwa, obiekt powszechnej nienawiści, powód nieopisanych cierpień, autor najwymyślniejszych tortur – To krótki wstęp do przepisu na zupę marchewkową.
Ewolucja to jedno z tych słów, których wydźwięk zwykle jest jednoznacznie pozytywny. Ewolucja rozwija coś gorszego w coś – choćby częściowo – lepszego. Ewolucja jest przemyślana, powolna i działa tam, gdzie pojawia się jakaś potrzeba. Pięknie. To skąd te cholerne ósemki?
Po co mi ząb, który do niczego pozytywnego nie służy, szybko się psuje, a nawet nie potrafi prosto wyrosnąć? Ba! Czasem w ogóle nie potrafi, bo na przykład rośnie sobie w bok, albo dół, albo w innego zęba. Taki był mój. Wczoraj przeszedł do historii. Od tej pory leżę – cytując klasyka – bez serca, bez ducha. I tylko dzięki dobrodziejstwom urządzeń mobilnych i własnej przebiegłości udaje mi się jako tako wytrwać w tej egzystencji.
Dlaczego przebiegłości? Jedliście kiedyś połową szczęki, podczas gdy drugą połowę najchętniej przekazalibyście do amputacji? Gryzienie? Wykluczone. Żucie? Wykluczone. Trzeba coś przyjąć bezpośrednio, bez udziału szczęki. I tu wkraczają zupy kremy. Brokułowy zrobiła mi A., a marchewkowy sam sobie zrobiłem, jeszcze przed wykonaniem wyroku na ósemce.
Kiedyś już pisałem o marchewkowo – imbirowym kremie. Było to przy okazji wizyty w Korku, o tutaj. To naprawdę inspirująca zupa, bo daje ogromne pole do popisu. Podstawa jest niezmienna: marchewka, imbir, cebula, czosnek, sok pomarańczowy, bulion, gałka. A co do tego? To już tylko kwestia wyobraźni. Niżej moja wersja.
Krem marchewkowy
800 dag marchewek, cebula, 2 ząbki czosnku, 100 ml soku pomarańczowego, litr bulionu warzywnego, 5 cm imbiru, trawa cytrynowa, garam masala, papryka słodka, gałka muszkatołowa, jogurt bałkański, natka, liść laurowy, ziele angielskie.
Cebulę siekamy i podsmażamy na oliwie z imbirem i czosnkiem. Dosypujemy paprykę, przyprawę garam masala (może być curry od biedy), wrzucamy ziele angielskie, liść laurowy, posiekaną trawę cytrynową i wlewamy sok. Doprowadzamy całość do wrzenia. Dodajemy pokrojone w plasterki marchewki. Ja ich nie obieram – ponoć ta skórka jest zdrowa, a i tak wszystko będzie miksowane. Zalewamy bulionem i doprowadzamy do wrzenia, a potem zmniejszamy ogień, przykrywamy i zapominamy na 40 minut, aż marchewki będą miękkie. Wracamy do garnka, bierzemy blender i miksujemy według upodobania (wyjmijcie liście i ziele). Na koniec sporo gałki muszkatołowej, sól i pieprz. Do tego świeża natka pietruszki, jogurt bałkański i pomidorowe grzanki.
Grzanki robimy tak: Suszone pomidory, oregano i bazylię zalewamy odrobiną wody, dodajemy sporo oliwy i rozgrzewamy na patelni. Kilka kromek czerstwego chleba kroimy w kostkę i podsmażamy na tej oliwie, aż będą chrupiące. Jeśli nie chce wam się bawić z pomidorami, oregano i bazylią idziecie do Bonarki i kupujecie przyprawę do bruschetty w tym śmiesznym sklepiku z oliwami i musztardami. Metoda identyczna.