I znów będzie o pizzy neapolitańskiej. I znów będzie o nietypowej okolicy. I znów będzie pozytywnie. O Pizzerii 00 ciężko napisać złe słowo. Co innego o niektórych działaczach miejskich i redaktorach, którzy tradycyjnie obudzili się z ręką w nocniku.
Różnej maści dziennikarze i „krakauerolodzy” (nie znałem wcześniej tego terminu) zorientowali się nagle, że centrum miasta nam wymiera. Ot, komuś pewnie uciekł tramwaj, przeszedł się Długą, a następnie larum podniósł. Ale, że jakże to? Przecież rozwój miasta taki rozsądny i zrównoważony. Przecież samochody wyganiamy, z szyldami wojujemy i parkingi wielkie budujemy. Dlaczego więc sklepów nie ma, skoro taki raj na ziemi? Dlaczego mieszkańcy nie chcą rowerami na zakupy jeździć? Dlaczego bezczelni sklepikarze wolą zarabiać, niż stanowić wyłącznie element poprawnego politycznie krajobrazu…?
Nie zrozumcie mnie źle: to dobrze, że dbamy o krajobraz zasłużonego grodu. To dobrze, że ukręciliśmy łeb budowlanej wolnej amerykance i to dobrze wreszcie, że staramy się ograniczyć ruch samochodowy w ścisłym centrum. To źle natomiast, że w tej pogoni za społeczną poprawnością ktoś zapomniał o podstawowej zasadzie: miasto służy do życia i mieszkania, a dopiero później do oglądania.
Ostały się jednak w Krakowie miejsca, gdzie drobny handel jeszcze spotkacie. Są rejony, które dzielnie bronią się przed wszelkiej maści estetami, krzycząc do was dziesiątkiem szyldów reklamowych. Długo się pewnie bronić nie będą, co widać po miejscach parkingowych, które miejscy urzędnicy systematycznie im zabierają. W jednej z takich groteskowych enklaw przy ulicy Kalwaryjskiej otwarto lokal zadziwiający. Kolejny punkt w Stołecznym Królewskim, gdzie zjecie pizzę na sposób neapolitański.
Nad fenomenem pizzy neapolitańskiej nie będę się rozwodził. Kilka słów pisałem zresztą całkiem niedawno, o tu. Trzeba wam więc tylko wiedzieć, że to mój ulubiony rodzaj pizzy, więc poprzeczkę podnoszę bardzo wysoko. Tym razem jednak od początku wiedziałem, że Pizzerii 00 nie można oceniać tak, jak pozostałych neapolitańskich przybytków w moim mieście.
Przede wszystkim odmienne jest menu, które raczyłem sprawdzić jeszcze przed wyjściem z domu. Od razu rzuca się w oczy fakt, że kombinacje są tu nieco podrasowane, co odróżnia je od klasycznych propozycji z En Plato, Nolio czy Vincenzo Pedone. Gdzieś pojawia się więc sos z czarnych porzeczek, gdzie indziej miód, jeszcze dalej syrop balsamiczny, a wszystko w towarzystwie tradycyjnych, włoskich składników. Druga ciekawa sprawa to długość menu. Ogranicza się ono zaledwie do kilku pozycji, zmienianych zresztą sezonowo. Zaczęło się więc intrygująco.
Ruszyliśmy w grupie czteroosobowej. Niewiele brakło, a musielibyśmy zmienić plany konsumpcyjne na ten dzień, bo wolny okazał się wyłącznie mały, podwójny stolik tuż obok wejścia. Szybka interwencja obsługi, dostawione krzesła i już mogliśmy się rozsiąść, nieco w przejściu kameralnego lokalu. Wnętrze zresztą należy do grupy przyjemnych, a momentami nawet zaskakujących. Próżno szukać pseudo-włoskich rupieci, a ich miejsce zajęły plakaty, zdjęcia i maszyny kroczące imperium, to plus.
Zamówiliśmy cztery różne pizze: Prataiolo z kremem z ricotty, speckiem, pieczarkami i szalotką dla mnie (to oczywiste), Spianata z włoskim salami, bazylią, kremem z ricotty i miodem dla A., Nduja z kiełbasą nduja, pecorino i rukolą oraz Quattro Formaggi z mozarellą, gorgonzolą, pecorino, mascarpone i sosem z czerwonej porzeczki dla zaprzyjaźnionych czytelników. Do tego dwa rzemieślnicze piwa z któregoś podkrakowskiego browaru i herbatka dla płci pięknej (na pół!). Na pizzę nie czekaliśmy przesadnie długo, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tego wieczora lokal był pełny. Jak to zwykle bywa w przypadku wersji neapolitańskiej – raczej nie ma szans na równe podanie takiego zamówienia. Piec ma zwyczajnie ograniczoną pojemność.
Wszystkie porcję wyglądały przepięknie. Czasem jest tak, że dostajecie dwie pizze i na pierwszy rzut oka trudno je odróżnić. Tym razem od razu wiedzieliśmy która jest która. Dało się również zauważyć rustykalny charakter pizzy, która momentami znacznie odbiegała kształtem od owalu. Lubimy taką formę i lubimy Pizzerie 00, bo smak dorównywał walorom estetycznym. Z początku nieco obawiałem się o wielkość, ponieważ akurat te pizze wyglądały na zdecydowanie mniejsze, jeśli chcielibyśmy je porównywać ze znamienitą konkurencją. Okazało się jednak, że nawet A. nie musiała zamawiać dodatkowej porcji, a po powrocie do domu zrezygnowała z kanapki z żółtym serem.
O smaku rozwodził się nie będę, bo jest taki, jak być powinien. Oczywiście wszystko w tym przypadku zależy od waszej gotowości do eksperymentów – są osoby, które nie zaakceptują owoców na pizzy i jestem w stanie to zrozumieć. Ja akceptuję, a wręcz pożądam! Poza tym książkowo: lekkie i puszyste brzegi, cienki środek z niedbale rozłożonymi dodatkami.
Rachunek za kolację dla czterech osób wyniósł rozsądne 120 zł. Wydaje mi się, że ciężko znaleźć pod Wawelem rozsądniejsze połączenie smaku, wyglądu, ceny i wystroju wnętrza. Postaram się wrócić i was też zachęcam, póki z okien widać jeszcze choć namiastkę paskudnego, niedzisiejszego Krakowa lat dziewięćdziesiątych.
Pizzeria 00, Kalwaryjska 32
PLUSY:
- Oryginalne kompozycje
- Piękny, rustykalny wygląd
- Przyjemny wsytrój
MINUSY:
- Nie stwierdzono, choć może być ciasnawo